Recenzja „The Outsiders” na Broadwayu: znacznie lepsza od kultowego klasyka Coppoli

Filmowa wersja powieści SE Hintona „The Outsiders” w reżyserii Francisa Forda Coppoli otacza tłustych bohaterów tak złotym blaskiem czci, że można się spodziewać, że ekran zabrzmi „Chór Alleluja”. Film z 1983 roku jest dziś najbardziej znany jako jeden z tych filmów Brat Pack, w których wystąpili zwykli podejrzani w tym gatunku: Matt Dillon, Tom Cruise, Rob Lowe, Ralph Macchio, Emilio Estevez oraz, w głównej roli Pony Boy, C. Thomas Howell, który dostarcza nie Jamesa Deana, ale Brandona deWilde’a w jego najbardziej dziewiczym wydaniu.

Film Coppoli i powieść Hintona nie są dobrym, ani nawet przyzwoitym materiałem źródłowym na musical na Broadwayu, ale mimo to spektakl „The Outsiders” miał swoją premierę w czwartek w Bernard B. Jacobs Theatre. Nie najlepszą rzeczą, jaką można powiedzieć o nowym musicalu, jest to, że każda postać została tu lepiej obsadzona niż w filmie. Podczas gdy w książce Adama Rappa i Justina Levine’a wspomina się o Deanie i częściej o Paulu Newmanie, Brody Grant w roli głównej w Pony Boy przypomina bardzo młodego Mickeya Rourke’a z „Body Heat”. Podobnie jak Rourke w tym filmie noir, Grant w swoim debiucie na Broadwayu dał przełomowy występ, a jego liczne wokale konsekwentnie uwodzą i zwodzą. Jest jednym z nielicznych wykonawców z Broadwayu, którzy śpiewając potrafią brzęczeć, jakby ktoś nie musiał go tego uczyć.

Granta wspiera Sky Lakota-Lynch, która oferuje znacznie trudniejszego, mniej porywającego Johnny’ego Cade’a niż Macchio w filmie. Kiedy Macchio dźga jednego z bogatych dzieciaków, który topi jego najlepszego przyjaciela Pony Boya, Coppola niemal wywołuje u niego aureolę.

Jak Hinton lubiła robić w swoich powieściach dla młodych dorosłych, tworzyła historie miłosne między nastolatkami płci męskiej, ale wiedziała, że ​​wmieszała w to postać kobiecą. W „The Outsiders” tą brodą jest Cherry Valance, grana przez Diane Lane w filmie i Emmę Pittman na scenie. Cherry nie jest bardziej potrzebna niż Natalie Wood w „Buntowniku bez powodu”, kiedy Dean i Sal Mineo patrzą sobie głęboko w oczy. To samo dotyczy Pittmana.

To chyba najsłabsza rzecz w musicalu „Outsiders”. Wiele elementów tego serialu, a także filmu i powieści wydaje się zapożyczonych. Oprócz trójkąta „Rebel” jest też dudnienie i postać „Anybodys” z „West Side Story”. Ta niebinarna postać nazywa się Ace w „The Outsiders” i jest tańczona z niesamowitą energią przez Tilly Evans-Krueger.

W początkowych momentach musicalu cały konflikt pomiędzy smarkaczami a piłkarzami zmienia „The Outsiders” w „Grease” bez żartów. Zawsze żenujące jest słowo „socs” (wymawiane „sosh” i skrót od „społeczności”), które musiało brzmieć niewiarygodnie przestarzałe i niezgrabne nawet w 1967 roku, kiedy toczy się historia Hintona.

Zirytowany urok Granta pomaga zapobiec całkowitemu nieszczęściu w pierwszym akcie. Aktorowi ogromnie pomaga to, co on i inni śpiewają, czyli pierwszorzędne piosenki folkowe i westernowe autorstwa Jamestown Revival, znanego również jako Jonathan Clay i Zach Chance, którzy debiutują na Broadwayu jako autorzy piosenek. Dołącza do nich weteran Broadwayu Levine, któremu przypisuje się także „nadzor muzyczny, orkiestrację i aranżacje”. Levine ma dobry gust, aby trzymać się z dala od obecnego trendu głośnego hymnu w „The Outsiders”, który swoje najlepsze muzyczne momenty osiąga, serwując kilka spokojnych, spokojnych i dyskretnych utworów.

Prawdopodobnie błędem byłoby nadanie głównemu bohaterowi musicalu, Blackowi, piosenki („Grease Got a Hold”) o radościach płynących z bycia smarkaczem. Z drugiej strony Joshua Boone potrafił zaśpiewać „I Feel Pretty” i nadać temu sens. Ten niezwykle charyzmatyczny aktor przejmuje w filmie rolę Dillona, ​​by zagrać Dallasa, porywczego kobieciarza o złotym sercu, a Boone ugruntowuje i ożywia każdą scenę, w której się pojawia. Mądrze dano mu numer „Little Brother” o godzinie 11:00 i po jednym przesłuchaniu trudno powiedzieć, czy to sama piosenka, czy potężne wykonanie Boone’a przywodzi na myśl to, co najlepsze w twórczości Marvina Gaye’a.

„The Outsiders” to druga sztuka reżyserki Danyi Taymor (po „Pass Over”) na Broadwayu i jej pierwsze muzyczne zadanie tam. Ona jest wystarczającym powodem, aby zobaczyć jakąkolwiek sztukę poza Broadwayem; jej gust, jeśli chodzi o młodych dramaturgów, jest nieomylny. Tutaj Taymor wnosi do serialu ładny, low-techowy wygląd, wspomagany przez „scenografię” AMP z udziałem Tatiany Kahvegian. W musicalu o grupie awanturniczych nastolatków słusznie kilka drewnianych desek i kilka opon traktora pełni rolę toru przeszkód, który choreografia kinetyczna Ricka Kupermana i Jeffa Kupermana rzuca na bardzo wykwalifikowany i niewyczerpany zespół taneczny. Artyści ci wychodzą z tego posiniaczeni, ale ostatecznie triumfują w obliczu tych wszystkich ogłuszających komentarzy „soc”.

Taymor radzi sobie ze sceną zamieszania za pomocą serii efektownych scen w zwolnionym tempie, rozdzielonych jaskrawymi ujęciami oświetlenia Briana MacDevitta, po których następuje całkowite zaciemnienie. Tym z nas, którzy wychowali się na „West Side Story”, może wydawać się trochę dziwne, gdy publiczność wybucha brawami, gdy kibice wybijają bzdury z piłki nożnej. To niewrażliwa reakcja i szkoda, że ​​twórcy „The Outsiders” postanowili sprowokować tak brutalną reakcję swojej publiczności. Z drugiej strony, może nie tylko ja nie chciałem już nigdy usłyszeć słowa „socs”.

"Kim jest Tommy" Na broadwayu

Zrodlo

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here