Demokraci, następnym razem spróbujcie walczyć w imieniu klasy robotniczej

Tydzień przed wyborami odwiedził mnie mój tata i rozmawiał ze mną o swoim przeczuciu, że były prezydent Donald Trump może wygrać. Jasno wyraził swoją decyzję o głosowaniu na wiceprezydent Kamalę Harris. „Ale co oni robią?” – zapytał mnie zirytowany.

„Muszą dojść do porozumienia z ludźmi w sprawie gospodarki” – kontynuował. „Znam wielu ludzi, których nie stać już na mieszkanie. Ludzie nie chcą słyszeć: „No cóż, właściwie gospodarka jest dobra”.

Potem nagle odwrócił się od Harrisa do liberałów, bardziej ogólnie, i od gospodarki w kierunku kultury.

„Wiesz, jeszcze jedno: mam dość poczucia, że ​​mnie naskoczą za powiedzenie czegoś niewłaściwego, za użycie niewłaściwych słów” – wyznał tata, popadając w nietypowo wzruszenie. „Nie chcę mówić rzeczy, które kogokolwiek urazią. Chcę okazywać szacunek. Myślę jednak, że Trump dociera do wielu osób takich jak ja, które nie nauczyły się specjalnego sposobu mówienia na studiach i czują się stale poniżane przez osoby, które to zrobiły”.

Mój tata ma 71 lat, ale nadal pracuje na pełen etat, pomagając w prowadzeniu delikatesów na lokalnym targu. Nie poszedł na studia. Wychowany jako mennonita i konserwatysta społeczny, mimo to jest otwarty i ciekawy świata. Kiedy w latach 80. jego kuzyni ujawnili się jako geje, zaakceptował ich takimi, jakimi są.

Mój ojciec nigdy nie odczłowieczałby i nie robił z siebie kozła ofiarnego osób transpłciowych, imigrantów ani kogokolwiek innego, ale rozumiał kluczowy element retorycznej strategii Trumpa: kiedy Trump uderza w bezbronne grupy ludzi, przedstawia siebie jako atakującego protekcjonalne elity kulturowe – tego rodzaju elit silnie związanych z Partią Demokratyczną.

Podobnie jak ja, mój ojciec trzykrotnie głosował przeciwko Donaldowi Trumpowi w niezwykle ważnym wahadłowym stanie Pensylwanii. Podobnie jak ja był niezadowolony ze wszystkich trzech kandydatów Demokratów, na których czuł się zobowiązany głosować, i był głęboko rozczarowany partią i jej przywódcami.

Nie wydaje mu się, żeby obchodzili ich ludzie tacy jak on. Nie mam ochoty go przekonywać, że jest inaczej. Ponieważ jest jasne jak słońce, że gdyby przywódcy Partii Demokratycznej mogli zamienić historyczną bazę wyborców z klasy robotniczej na bardziej zamożnych wyborców i mimo to wygrać wybory, zrobiliby to.

To nie jest hiperbola. To właśnie nam pokazali i ciągle powtarzali – w swoich priorytetach politycznych, wyborach w zakresie przekazu i kampaniach wyborczych. Mówią to na głos. Latem 2016 roku demokratyczny senator Chuck Schumer z satysfakcją stwierdził, że „za każdego robotnika Demokratycznego, którego stracimy w zachodniej Pensylwanii, zdobędziemy dwóch umiarkowanych Republikanów na przedmieściach Filadelfii i można to powtórzyć w Ohio, Illinois i Wisconsin .”

Strategia ta spektakularnie poniosła porażkę w 2016 r. i ponownie w 2024 r.

I nawet gdy wydawało się, że to zadziałało w latach 2018, 2020 i 2022, kiedy Demokraci pozyskali wystarczającą liczbę uciekinierów z przedmieść, wykorzystując doniosły sprzeciw wobec Trumpa, ryzyko było oczywiste.

W mało zauważalnym Post z kwietnia 2018 r na blogu poświęconym analizie wyborów FiveThirtyEight analityk Nathaniel Rakich pokazał, jak w tamtym czasie „średnio (i w stosunku do partyjnej chudości) Demokraci [were] radzi sobie lepiej na obszarach robotniczych niż na przedmieściach”.

Rakich pokazał, że Demokraci mają mniej więcej podobne szanse na pozyskanie wyborców z klasy robotniczej, jak wyborcy zamożni, i że prawdopodobnie zobaczą pozytywne rezultaty niezależnie od tego, do której grupy wyborców zainwestowali środki.

Rakich ostrzegł jednak, że takie pozytywne wyniki mogą mieć charakter samonapędzający się: gdyby Demokraci inwestowali jedynie w pozyskiwanie zamożnych wyborców z przedmieść, wysiłki te przyniosłyby pewne rezultaty, a to wzmocniłoby ich determinację, że wybrali mądrze. Wydaje się, że strategia Schumera została sprawdzona. Ale co z wyborcami z klasy robotniczej, którzy nie byli traktowani priorytetowo?

Trzy lata później, w marcu 2021 r., strategię przesłał przedstawiciel Republikanów Jim Banks notatka do przywódcy mniejszości w Izbie Reprezentantów Kevina McCarthy’ego, argumentując, że Partia Republikańska stała się „partią popieraną przez większość wyborców z klasy robotniczej”. Banki opowiadały się za tym, aby GOP wyraźnie zaakceptowała tę zmianę, aby „na stałe stać się Partią klasy robotniczej”.

Banks nie używał słowa „klasa robotnicza” jako eufemizmu na określenie białej klasy robotniczej. W notatce wskazano na napływ do Trumpa wyborców rasy czarnej i latynoskiej o niższych dochodach w latach 2016–2020 w liczbie, która powinna poważnie zaniepokoić Demokratów.

Uderzającą cechą notatki jest słabość proponowanych rozwiązań politycznych mających przyciągnąć wyborców z klasy robotniczej. Choć sugeruje nawoływanie do „elitaryzmu gospodarczego”, identyfikuje złoczyńców rzekomo odpowiedzialnych za skargi klasy robotniczej, jak imigranci, Chiny i „przebudzeni profesorowie uczelni”. Big Tech jest wymieniany tylko ze względu na „rażące tłumienie wypowiedzi konserwatywnej”.

Rzeczywisty program polityczny GOP – od osłabienia związków zawodowych, przez deregulację, przez obniżenie podatków dla bogatych, po dalsze patroszenie edukacji publicznej i nie tylko – jest katastrofą dla ludzi z klasy robotniczej.

Jednak bezpośrednie porównanie programów politycznych nie pozwala większości wyborców na podjęcie decyzji, którego kandydata poprze. Większość Amerykanów boryka się z trudnościami, a zdecydowana większość żyje od wypłaty do wypłaty. W tym kontekście podstawową umiejętnością Trumpa jest intuicyjne odczytywanie powszechnego niezadowolenia. Jego główne przesłanie sprowadza się do: „Sieję spustoszenie w elitach, które siały spustoszenie w naszym kraju”.

Podczas gdy Trump i Republikanie są diametralnie przeciwni postępowej polityce gospodarczej, Trump specjalizuje się w wskazywaniu winowajców. Potrafi konsekwentnie odwoływać się do uogólnionej „antyelitarnej” złości i urazy, zazwyczaj łącząc ją z uprzedzeniami rasowymi, ksenofobią, mizoginią i – szczególnie w 2024 r. – transfobią.

Dwuznaczny antyelitaryzm – ponownie skupiony przede wszystkim na elitach kulturowych – jest absolutnie kluczowy dla strategii narracyjnej Trumpa. Jego populizm jest fałszywy, ponieważ pozwala władzy gospodarczej uwolnić się od zarzutów, „atakując” zamiast tego cele elity kulturalnej, takie jak media informacyjne, środowisko akademickie, Hollywood i politycy Demokratów.

Działa to częściowo dlatego, że siła gospodarcza może wydawać się abstrakcyjna; ludzie zwykle rezygnują z tego, podobnie jak z pogodą. Z drugiej strony elitaryzm społeczny ma ludzką twarz, a protekcjonalność jest odczuwana instynktownie.

I nie oszukujmy się, zamożni liberałowie potrafią być niesamowicie protekcjonalni. Celem ataków są grupy bezbronne, częściowo po to, by opowiedzieć historię, że „Kamali Harris bardziej zależy na zaspokojeniu potrzeb tej szczególnej grupy (do której żywisz uprzedzenia), niż na ciężko pracujących ludziach takich jak Ty”.

Zanim wrzucisz pod autobus osoby transpłciowe, imigrantów lub kogokolwiek innego (ponieważ gospodarz MSNBC Joe Scarborough powiedział, że powinniśmy), rozważ możliwość, że te ataki to słaby pomysł w porównaniu z popularną atrakcyjnością, jaką mogliby mieć Demokraci, gdyby zdecydowali się konsekwentnie wymieniać więcej fascynujący złoczyńcy.

Wall Street i chciwi miliarderzy są dla większości wyborców z klasy robotniczej o wiele bardziej przekonującymi winowajcami niż transpłciowy dzieciak, który chce uprawiać sport. Manewr Trumpa mający na celu błędne skierowanie urazy działa tylko wtedy, gdy Demokraci odmawiają opowiedzenia fascynującej historii, która wyjaśniałaby prawdziwe skargi wyborców z klasy robotniczej.

Zadanie inspirowania, przekonywania i motywowania wyborców z klasy robotniczej wymaga pokazania, że ​​jesteś po ich stronie. Aby ludzie uwierzyli, że naprawdę jesteś po ich stronie, musisz konsekwentnie nazywać i wybierać widoczne walki z potężnymi winowajcami, takimi jak Wall Street, Big Tech i Big Pharma, a także politykami z własnej partii, którzy mają je w kieszeni .

Nawet gdy Biden w znaczący sposób zerwał z nakazami neoliberalizmu na początku swojej administracji, nadal widzimy utrzymujące się wahanie wśród czołowych Demokratów, czy nie wskazać winowajców, którzy sfałszowali naszą gospodarkę i system polityczny oraz pozostawili amerykańską klasę robotniczą w prochu.

Rzeczywistość jest taka, że ​​administracja Bidena i Harrisa nie zrobiła wystarczająco dużo, aby pomóc ludziom pracującym, zwłaszcza jeśli chodzi o złagodzenie kryzysu kosztów utrzymania. Nie opowiedzieli też skutecznie tego, czego faktycznie dokonali – i co jeszcze próbowali zrobić – przede wszystkim dlatego, że wolą nie wymieniać nazw ani nie rozpoczynać otwartych walk z wpływowymi ludźmi, którzy stanęli im na drodze.

Dlaczego Demokraci są tak oporni wobec wskazywania potężnych winowajców i posiadania popularnej narracji ekonomicznej? Powody wykraczają poza znaną krytykę typu „Demowie są po prostu źli w przekazywaniu wiadomości”. Krótko mówiąc, epoka neoliberalna odcisnęła piętno na duchu bojowym partii Nowego Ładu.

Dzisiejsza Partia Demokratyczna ma mieszane i sprzeczne lojalności, mając nadzieję utrzymać zarówno wielorasową klasę robotniczą, która stanowi jej historyczną bazę siły i władzy, jak i klasę darczyńców, która jest jej obecnym źródłem finansowania. W epoce historycznych nierówności, kiedy większość Amerykanów wierzy, że system został sfałszowany przez nielicznych przeciwko wielu, nie ma przesłania, które zainspiruje wielorasową klasę robotniczą, nie wyłączając jednocześnie przynajmniej części bazy darczyńców partii.

W notatce strategicznej Banksa opisano Demokratom dokładnie, w jaki sposób Trump i GOP odniosą zwycięstwo w 2024 r., a następnie przystąpili do realizacji tego celu.

Kiedy zatem będziemy mogli przeczytać notatkę strategiczną dotyczącą tego, jak Demokraci zamierzają zatamować krwawienie wyborców z klasy robotniczej i pozyskać ich z powrotem?

Ramy te mieliśmy w rękach tak długo, jak mieliśmy Trumpa. Łatwo to znaleźć. Google: „Bernie Sanders”.

Okrążając wozy, aby pokonać Sandersa (dwukrotnie), establishment Partii Demokratycznej wyobrażał sobie, że stanie się bardziej przystępny dla wysoko cenionych, zamożnych, wahadłowych wyborców. Ale przez pobić odważna wizja, duch walki i oddolny entuzjazm, jaki reprezentuje ten ruch reformatorski, przywódcy partii skutecznie umożliwili Trumpowi dwie kadencje, a być może nawet konsolidację długoterminowej autorytarnej zmiany elektoratu. Wreszcie nawet „umiarkowany” felietonista „The New York Times” David Brooks dostaje to teraz.

Powinno być teraz zupełnie jasne, że jeśli Demokraci nie nauczą się rozmawiać z ludźmi z klasy robotniczej takimi jak mój ojciec i nie zdobywają ich zaufania, a także ludźmi, którzy są znacznie bardziej wyobcowani od niego, partia będzie wzniesiona. Oznacza to stawianie czoła ludziom pracy w sposób widoczny i głośny oraz wszczynanie otwartej walki z potężnymi sprawcami. Ostatecznie oznacza to stawienie czoła głównemu kryzysowi leżącemu u podstaw „momentu populistycznego”, w którym żyjemy – niekontrolowanej nierówności – i odwrócenie go, poprzez zapewnienie wielkich korzyści amerykańskiej klasie robotniczej.

Poglądy wyrażone w tym artykule są poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko redakcyjne Al Jazeery.

Zrodlo