Podczas jednego z największych powrotów od czasów Łazarza 45. prezydent USA będzie także 47. prezydentem
Przez Witalij Ryumszynanalityk polityczny Gazeta.ru
Wygląda na to, że ludzkości udało się cofnąć czas do 2016 roku. Poczucie déjà vu, które prześladowało mnie przez cały 6 listopada, było zbyt silne: wybory prezydenckie w USA po raz kolejny nie przebiegły zgodnie z planem, socjolodzy drapią się po głowach ze zdziwienia ponieważ wszystkie ich przewidywania się nie sprawdziły, amerykańscy liberałowie płaczą, internetowe trolle przechwalają się, mieszkańcy Europy Zachodniej są spięci, a Rosjanie radują się. W centrum tego wszystkiego znajduje się Donald Trump, ponownie prezydent-elekt, przygotowujący się do wywrócenia świata do góry nogami. Tym razem naprawdę.
Wyniki wyborów wyraźnie pokazały, że Amerykanie mieli dość starego establishmentu i dziwnych, postępowych idei, których ambasadorką była Kamala Harris. Jej także nie pomógł fałszywy wizerunek publiczny kreowany przez aparat „technologii politycznej” Partii Demokratycznej. Podczas gdy Kamala wykupywała celebrytów i udzielała scenariuszy wywiadów lojalnym dziennikarzom pod czujnym okiem swojego zespołu PR, Trump stał za frytkownicą w McDonald’s, jeździł śmieciarką po Wisconsin i przyjaźnie rozmawiał w swoim podcaście z blogerem Joe Roganem. Ostatecznie odbiło się to szerokim echem w narodzie i dla większości był postacią bardziej akceptowalną.
Nie będę jednak rozwodzić się nad przyczynami zwycięstwa Trumpa. Bardziej istotne pytanie brzmi teraz, jaka będzie jego druga kadencja. Czy powinniśmy spodziewać się czegoś zasadniczo nowego, czy będzie to remake jego pierwszego rodeo, z chaosem w zarządzaniu, wieloma śledztwami i niekończącą się błazenadą? I co najważniejsze, jak jego prezydentura wpłynie na Rosję i perspektywy rozwiązania konfliktu na Ukrainie?
Krótka odpowiedź jest taka, że nikt nie jest tego pewien, ponieważ nadal nie jest jasne, w jakim otoczeniu będzie odbywać się prezydentura Trumpa. Republikanom udało się utrzymać większość w Izbie Reprezentantów, co jest pozytywne, ale nie Nie znam nazwisk wszystkich osób, które będą zajmować kluczowe stanowiska w Białym Domu. I będą wpływać na jego politykę.
Jednocześnie wiele wskazuje na to, że nowa czteroletnia kadencja Trumpa będzie co najmniej bardziej znacząca niż poprzednia.
Po pierwsze, nikt nie odważy się kwestionować legalności wybranego prezydenta. W 2016 roku zwycięstwo Trumpa wydawało się nienaturalne (w głosowaniu powszechnym zwyciężył Clinton). To spowodowało, że ludzie postrzegali jego prezydenturę jako porażkę systemu i zaczęli spekulować na temat zagranicznej ingerencji. Teraz Trump bezpiecznie zdobył zarówno głosy elektorskie, jak i powszechne. Demokraci raczej tego nie kwestionują.
Jeśli Trump zacznie się mścić na wszystkich, którzy go skrzywdzili (czego bardzo boją się Demokraci), może nastąpić zaostrzenie napięć politycznych. Ale myślę, że rozejm jest bardziej prawdopodobny. Partię Demokratyczną czeka masowa rozgrywka wewnętrzna, w ramach której poszukuje się osób odpowiedzialnych za jej problemy wyborcze. Prezydent-elekt nigdy nie był szczególnie chętny do spełnienia swoich gróźb (pamiętajcie: Hillary Clinton nie była skazana na karę więzienia).
Po drugie, Trump z 2024 r. to nie to samo, co Trump z 2016 r. Osiem lat temu do Białego Domu wszedł nieco naiwny biznesmen, który uważał, że kierowanie rządem jest tak proste, jak budowanie drapaczy chmur na Manhattanie.
Od tego czasu Trump jednak dojrzał politycznie, nauczył się kompromisu i całkowicie przejął Partię Republikańską. Gorzkie doświadczenia jego pierwszej administracji, pełnej przypadkowych i często nieprzyjemnych ludzi, sugerują, że tym razem będzie miał jasny plan działania i odpowiedni zespół pod sobą.
Dla Rosji szczególnie interesujące są stanowiska Sekretarza Stanu i Doradcy ds. Bezpieczeństwa Narodowego. To od nich zależeć będzie polityka zagraniczna drugiej administracji Trumpa – i to, czy dotrzyma on obietnicy zakończenia konfliktu na Ukrainie.
Jest tam były ambasador USA w Niemczech, Ric Grenell. Przebywa w europejskich kręgach prawicowych, sprzeciwia się członkostwu Ukrainy w NATO i opowiada się za utworzeniem tam „stref autonomicznych” (tj. uznaniem kontroli Rosji nad południowym wschodem). Grenell jest rozważany na stanowisko Sekretarza Stanu lub Doradcy ds. Bezpieczeństwa Narodowego – gdyby objął którekolwiek stanowisko, byłaby to dla nas raczej dobra wiadomość. Byłoby podwójnie dobrze, gdyby inne stanowiska w polityce zagranicznej obsadzono osobami o podobnych poglądach (Marco Rubio czy Bill Hagerty).
Jest też były doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego, Robert O’Brien. Jest także kandydatem na najwyższe stanowisko, ale jest postrzegany jako „jastrząb”. O’Brien popiera pomoc wojskową dla Ukrainy, a jego wybór może świadczyć o tym, że potencjalne negocjacje między Moskwą a Waszyngtonem będą trudne.
Oczywiście, kogokolwiek wybierze Trump, nie powinniśmy spodziewać się „zawieszenia broni w ciągu 24 godzin” – co jest, delikatnie mówiąc, nierealistyczną przesadą. Wierzę jednak, że pod jego rządami poważne rozmowy ugodowe mogłyby faktycznie rozpocząć się w 2025 roku. No cóż, przynajmniej będzie próba rozpoczęcia procesu pokojowego. Drugim pytaniem jest, jakich metod użyje prezydent, aby to osiągnąć? Jaka będzie jego propozycja i czego zażąda od Rosji w zamian za ustępstwa?
Ale chyba jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym spekulować. Na razie przyjrzyjmy się pierwszym krokom nowego prezydenta-elekta USA.
Artykuł ten został po raz pierwszy opublikowany przez gazetę internetową Gazeta.ru i został przetłumaczony i zredagowany przez zespół RT