Kolejny dzień. Robię się twardy. Prawie nic już na mnie nie robi wrażenia. Zniszczony dom, nieprzejezdna ulica, pięćdziesiąt samochodów jeden na drugim, góra gówna, syrena, ambulans na pełnych obrotach… Widziałem to już wcześniej. Oczywiście jest jedna rzecz, która wciąż ściska mnie w sercu: karawany. To nie są samochody dla zmarłych, to „vany” z domów pogrzebowych, które przemierzają najbardziej dotknięte obszary, czekając, aż będą potrzebne. Nie przyzwyczajam się do tego. Nigdy tego nie zrobię.
Kontynuuj czytanie