W ostatnich latach pogorszył się wizerunek Europejczyków jako miejsca bezpiecznego i spokojnego. Pandemia zadała mocny cios. Potem przyszła inwazja na Ukrainę z niewypowiedzianą groźbą, że Putin nie przestanie, jeśli nie przeszkodzi mu w tym jakaś przeszkoda. Wszystko to w czasie wzrostu liczby i intensywności ekstremalnych zjawisk pogodowych, z których ostatnie miało miejsce w tym tygodniu w Walencji. Komisja Europejska, koordynowana przez byłego prezydenta Finlandii Sauli Niinisto, przedstawiła właśnie raport, w którym podkreślono potrzebę szkolenia społeczeństwa europejskiego, aby mogło stawić czoła epizodom katastrof i kryzysów. Ten ton nie dziwi w kraju takim jak Finlandia, graniczącym z Rosją i niedawno włączonym do NATO. W Niemczech Minister Obrony zapewnił niedawno, że armia przygotowana do wojny nie wystarczy; populacja też musi być. Nawet w Hiszpanii wzrost wydatków na cele wojskowe nie budzi już kontrowersji. Są to przesłania kierowane także do przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, jako potwierdzenie chęci Europy do wywiązania się ze swojej części obowiązków. Dla Waszyngtonu Stary Kontynent już dawno przestał być priorytetem, a ta tendencja do wycofywania się budzi niepokój, co ciekawe, być może nawet większy niż wtedy, gdy w ubiegłych dziesięcioleciach Europa mogła być areną wojny nuklearnej. Jako pozytywny aspekt tej mentalności można podkreślić wzmocnienie politycznej Europy. Świetnym odpowiednikiem jest jednak postrzeganie oblężonej siły, która czasami może graniczyć z niezdrową.