Na początku tej trylogii, zbliżającej się do sagi Venom, nasz przemoczony bohater Eddie Brock (Tom Hardy) jest w meksykańskim barze („Hola, suki!”, wrzeszczy wewnętrzny głos obcego symbionta) i jest mowa o fioletowym kosmicie, który kocha kamienie i ludzie tracący pięć lat życia.
Przez chwilę wydaje się, że Venom: The Last Dance będzie krążyć po podłodze, pod kulami dyskotekowymi niczym planetami, z jednego kinowego uniwersum do drugiego, zamieniając uniwersum Spider-Mana firmy Sony na MCU. W końcu w telewizyjnym biuletynie informacyjnym Venom: Let There Be Carnage w połowie napisów końcowych pojawił się Spider-Man Petera Parkera i redaktor Daily Bugle J. Jonah Jameson (JK Simmons).
Ale nie, Eddie i jego niełatwy jeździec po prostu doświadczają oszałamiającego smaku innego wymiaru (być może drażniąc przyszłe przygody?) i wkrótce zdecydowanie wrócą do SSU. „Mam dość tego wieloświatowego gówna” – warczy Venom i równie dobrze możesz kiwnąć głową ze współczuciem.
Przeciążenie ekspozycji
Tak czy inaczej, w tym konkretnym wszechświecie wielkim złem nie jest Thanos, Kang Zdobywca czy nadchodzący Doktor Doom, ale Knull, bóg symbiontów, który zamierza uciec ze swojego dziwacznego więzienia na odległej planecie. Jego końcówka? Zabić wszystkie symbionty i, przy okazji, rasę ludzką. Tylko on potrzebuje Kodeksu, jeśli ma zrzucić łańcuchy i spełnić swoje złe rozkazy, a do tego potrzebuje Jadu. Dlaczego? Nie martwcie się o to – twórcy filmu nie mają jaj, żeby to odpowiednio wyjaśnić, a ekspozycji jest już wystarczająco dużo, by mieć ochotę odgryźć sobie głowę.
Wejdź do Xenophage, bezbożnego połączenia CGI Xenomorpha z serii Alien, pełzających pajęczaków z Starship Troopers i Coopera, niszczycielskiego ET w Super 8. Zasadniczo wersja Knulla Rottweilera napinającego się na smyczy, ta przerośnięta, warcząca bestia potrafi wyczuć Venoma, ilekroć pojawia się w całej okazałości (więc dlaczego Venom robi dokładnie to, by po prostu pochwalić się „Dancing Queen” zespołu ABBA, choć może to być zabawne, pozostaje tajemnicą), skupiając się jak pocisk naprowadzający na ciepło.
Szybkie fakty
Data wydania: 25 października
Dostępny: W teatrach
Dyrektor: Kelly Marcel
Czas działania: 1 godz. 49 min
Tymczasem w Strefie 51, która wkrótce ma zostać zamknięta, dr Payne (Juno Temple) bada materię symbiontów; policjant franczyzowy Mulligan (Stephen Graham), według doniesień nie żyje, w rzeczywistości okazuje się stabilnym żywicielem zielonego symbionta; i generał Strickland (Chiwetel Ejiofor, wnosząc ziarno powagi) postanawiają zabić Eddiego, Venoma lub obu, gdy tylko dowie się o Kodeksie i jego możliwościach zakończenia świata.
To jest działkaale wszystko sprowadza się do jednego wielkiego filmu o pościgu, w którym nasi dzielący się ciałami bracia wyruszają w podróż („ROAD TRIP!”, wrzeszczy Venom), aby uciec nie tylko przed Ksenofagiem, ale także Stricklandem i wszystkimi jego ciężko uzbrojonymi, wspomaganymi technologią zbirami.
Seria w dużej mierze pozbawionych inspiracji, nie angażujących scenerii rozgrywa się w powietrzu (pojedynek Xenophage kontra Venom na szczycie zapakowanego airbusa), na ziemi (Venom używa „miłego konia” jako gospodarza do galopowania przez pustynię) i pod wodą (pomyśl o podwodna wersja pościgu za plecakiem odrzutowym z Raportu Mniejszości, z fałszywszymi efektami). W końcu wątki fabularne splatają się, tworząc przedłużoną kulminację bestii na bestii, która podobnie jak finały dwóch pierwszych filmów szybko zamienia się w kałużę pikseli, w której pluskanie się nie jest zbyt przyjemne.
Dziwna para
Venom: The Last Dance dostarcza rozrywki w nieustannych sprzeczkach pomiędzy Eddiem i Venomem (głosem jest Hardy, który, spójrzmy prawdzie w oczy, nigdy nie miał zamiaru pozwolić nikomu innemu na wydawanie zachrypniętego warczenia w jego imieniu). Filmy o Venomie zajmują przestrzeń o wiele bezpieczniejszą i bardziej oczyszczoną niż komiksy źródłowe, a premiery na dużym ekranie w miarę upływu czasu stają się coraz bardziej oczarowane dynamiką dziwnych par.
W tym przypadku wymiana zdań jest nieubłagana, ale często wywołuje uśmiech, a czasami wręcz chichot. Miło jest też widzieć i słyszeć, jak czułe stały się te początkowo kłótliwe towarzyszki w ciągu trzech filmów. Ponieważ niestety niedoceniana Anne Michelle Williams została teraz całkowicie usunięta z pola widzenia, chodzi o bromans i niektórym widzom może nawet zamglić się widok na montaż BFF, który wydaje się być całkowicie poważny w swoich chwytających za serce intencjach. Inni oczywiście chętnie zamieniliby ser na odrobinę (rozpryski?) rzezi oferowanej na stronie.
Przyjemny jest także epizod z ulubioną franczyzą panią Chen (Peggy Lu) i kilka scen skupiających się na hippisowskiej rodzinie Rhysa Ifansa, która zmierza do Strefy 51 swoim VW Campervanem, mając nadzieję, że wyśledzi ET, zanim niebo spadnie na słynny obiekt. Obserwowanie, jak Eddie wzdryga się, gdy mama Nova Moon, dzieci Leaf i Echo oraz tata, hm, Martin śpiewają do „Space Oddity” Bowiego, jest tak samo szalone, jak Eddie wspinający się do zbiornika z homarami w ekskluzywnej restauracji w pierwszym filmie. I to zanim Venom radośnie dołączy do nucenia.
Niestety, Venom: The Last Dance rzadko jest tak szalony. Kelly Marcel, która jest współautorką scenariusza Venom i Venom: Let There Be Carnage na podstawie opowiadania Hardy’ego, po raz kolejny bierze udział w pisaniu scenariusza z udziałem Hardy’ego, a także debiutuje jako reżyserka.
Frustrujące jest to, że jej film utrzymuje problemy z pierwszych dwóch filmów – tandetne efekty, błotniste nocne sceny akcji, determinacja, aby przez cały czas być przyjaznym rodzinie – a następnie niweczy wszelką dobrą wolę, którą jego bardziej udane elementy zainspirowały dołączeniem napisów w połowie żądło, które sprawia, że poprzednie 109 minut stają się nieaktualne. Gag o „stracie czasu” pisze się sam.
„Zakończmy to” – wrzeszczy Eddie w końcowych etapach, na co Venom dodaje: „Z przyjemnością!” Jaka szkoda, że uczuciem, które wywołuje ich okrzyk bojowy, nie jest radość, ale ulga.
Venom: Ostatni taniec trafi do kin na całym świecie 25 października.
Więcej informacji znajdziesz w naszym przewodniku po nadchodzących filmach o superbohaterach, które możesz dodać do swojego kalendarza, a także o tym, jak oglądać filmy o Spider-Manie w odpowiedniej kolejności.