Maszyna

Po latach spędzonych jako dziwny wujek dubstepu noir, Kevin Martin na nowo zapoznaje się ze swoim pierwotnym powołaniem: twórcą głównej muzyki dla headbangerów. Jego siódmy album jako Bug, 2021 Ogieńbył mile widzianym powrotem do żrącego industrialnego ragga jego twórczości z początku XXI wieku, po latach wyludnionego trip-hopu i mrocznych krajobrazów Black-Ark-gone-Black-Lodge. The Strefowy projekt ponownie połączył go z zabójcą Godflesh Justinem Broadrickiem w sprawie kilku dronów spalonej ziemi. Para kluczowy ponownie wydaje agresywnej współpracy duetu Techno Animal powstał dzięki uprzejmości ekstremalnej metalowej wytwórni Relapse Records. Najnowsze wydawnictwo niezwykle płodnego funcrushera sprawia, że ​​ostatnie 15 lat jego dystopijnego dubu i szarego „dream noise” brzmi jak karnawałowy rejs do Montego Bay.

Maszyna to antologia pięciu cyfrowych EP, które Martin skonstruował jako „broń podłogową” na jego imprezy ciśnieniowe z 10 bębnami w berlińskim klubie Gretchen i inne koncerty. Pierwszy instrumentalny występ Martina bez współpracy jako Bug, Maszyna jest inspirowany przytłaczającą głośnością zderzeń systemów dźwiękowych reggae i występów Swans, arsenałem dźwięków w pełni kontaktowych, stworzonym, by wzburzać wnętrzności, wibrować cząsteczki i wpychać powietrze. Martin pozostaje mistrzem postapokaliptycznych tekstur i wszelkiego rodzaju wirującej cyfrowej mazi, ale choć niuansów jest tu mnóstwo, to nie do końca jest to losowanie. Podobnie jak inne wyjątkowo ekstremalne albumy – Napalm Death’s Szumowiny, Merzbowa Pulsacyjny Demonlub Cherry Point Noc krwawych taśm— to przypomina zwycięstwo pewnego rodzaju wyścigu zbrojeń. Tony basowe Martina są absurdalnie niskie. Jego linie basu są wielkości kaiju, gumowe, przestrojone i mają pokręcony dźwięk. Otwierający utwór „Annihilated (Force of Gravity)” jest szorstki do tego stopnia, że ​​brzmi jak uderzenie basu Korna dla Flippera. Maszyna czuje się niebezpiecznie przy każdym poziomie głośności.

Wersja składająca się z 12 utworów, dostępna w serwisach streamingowych lub na dwóch płytach LP na rozpryskanym winylu, to obszerna destylacja mieszanki hipnozy i wrogości projektu. Powolne tempo, linie basu Jah Wobble-on-Codeine i przepastne, niemal fizyczne echa sprawiają, że jest to „muzyka dubowa” w najogólniejszym tego słowa znaczeniu, ale paleta Martina bardziej przypomina brzęczące fabryki, dymiące silniki, klaksony przeciwmgielne, windy towarowe, syczenie Steam i szorstkie płyty Basic Channel. „Shafted (Laws of Attraction/Repulsion)” zaczyna się od cyfrowych dzwonów kościelnych – współczesnej wersji pierwszego albumu Black Sabbath. „Sickness (Slowly Dying)” brzmi, jakby został wykuty ze statyki winylowej; „Vertical (Never See You Again)” przypomina ciągniętą i ćwiartowaną szpulę Ampex; i „Departed (Left the Body Behind)” wytrącają z równowagi jakimś zniekształconym, cyfrowym zawodzeniem, próbującym nawiązać kontakt. Maszyna istnieje gdzieś pomiędzy przebłyskiem utraconej pamięci a napędzaną adrenaliną paniką związaną z nadchodzącą zagładą: trzeszczy jak widmo, ale elektryzuje jak pogromca duchów.

Zrodlo