Aston Villa, Lille i ważny wieczór dla przyszłości europejskiego futbolu

Co za noc. Zacznijmy od końca: crescendo ochrypłych oklasków w Villa Park, Emiliano Martinez walący w ziemię podczas świętowania, Jhon Duran z serią uderzeń pięściami na Holte End i dziesiątki tysięcy fanów Aston Villi, młodych i starych, pozwalając wydawali radosne okrzyki, podczas gdy inni przecierali oczy z niedowierzania.

Wynik natychmiast był przejmujący: Villa 1:0 Bayern Monachium, podobnie jak finał Pucharu Europy w 1982 roku.

To, jak mógłby powiedzieć Jose Mourinho, było dziedzictwo futbolu.

Echa wspaniałej przeszłości Villi były nieuniknione. Na jednym z najbardziej historycznych i klimatycznych stadionów w Anglii dwóch bohaterów roku 1982, Dennis Mortimer i Peter Withe, wyglądało na przytłoczonych podczas uroczystości po ostatnim gwizdku, niewątpliwie wspominając swojego kolegę z drużyny Gary’ego Shawa, który zmarł w zeszłym miesiącu.

Ale nie tylko złożył hołd przeszłości, ale był to wieczór, który okazał się kluczowy dla przyszłości europejskiego futbolu.

W UEFA panowała wielka ekscytacja, kiedy wprowadziła ona nowy format Ligi Mistrzów, obiecując więcej „intensywności i emocji”, a także, oczywiście, więcej pojedynków pomiędzy największymi klubami. Kilka pierwszych nocy w nowym formacie wzbudziło więcej niż kiedykolwiek obaw o równowagę konkurencyjną w europejskiej piłce nożnej, co doprowadziło do alarmującej liczby jednostronnych wyników, ale środa przyniosła przełomowe zwycięstwo Villi – w ich pierwszym meczu u siebie w Pucharze Europy od czasu 1983 — i słynne zwycięstwa Lille (1:0 nad Realem Madryt) i Benfiki (4:0 nad Atletico Madryt).

Zwycięstwo Villi nie miało żadnego związku z zmienionym formatem. Chodzi przede wszystkim o ich rozwój jako klubu, który odzyskał niezwykłą energię od chwili objęcia sterów przez Unaia Emery’ego niecałe dwa lata temu.

Po drodze było wiele znaczących zwycięstw, ale to – możliwe dzięki znakomitemu występowi w defensywie i zuchwałemu lobu Durana w 79. minucie – miało szerszy kontekst i podkreślało, dlaczego kwalifikacje do europejskich zawodów muszą zawsze opierać się na zasługach sportowych, a nie niż atrakcyjność komercyjna.

Villa nie była nawet bliska dyskusji, które toczyły się w 2021 roku na temat europejskiej „Superligi”, która skutecznie zepchnęłaby ich, Lille, Benfikę i wiele innych drużyn w cień, gwarantując jednocześnie coroczne kwalifikacje do samozwańczej elity składającej się z 12 klubów. Villa odpowiedziała oświadczeniem potępiającym te plany, stwierdzając, że „nie stoi bezczynnie, pozwalając, aby ten złowrogi plan odebrał marzeniom fanów Aston Villi”.

Ale czy kibice Villi w ogóle marzyli o piłce nożnej w Lidze Mistrzów w 2021 roku? Niedługo wrócili do Premier League po trzyletniej nieobecności, podczas której na krótko grozili dalszym utonięciem pod fatalną własnością chińskiego biznesmena Tony’ego Xia.

Jak wyglądały wieczory Ligi Mistrzów w Villa Park sześć lat temu? Europa nie była nawet na ich radarze. Grali w drugoligowych mistrzostwach Anglii, remisując u siebie 3:3 z Preston North End, a Glenn Whelan nie wykorzystał rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Aha, kibic podbiegł do linii bocznej i rzucił kapustą w oblężonego menadżera Steve’a Bruce’a, który następnego dnia został zwolniony. Dni sałatkowe nie były.

Nawet klubowi wielkości i dziedzictwa Villi trudno było konkurować z elitą, która kształtowała się przez ostatnie dwie dekady, powiększaną rok po roku wpływami z Ligi Mistrzów i ogromnymi umowami komercyjnymi, które się z nią wiązały. Dla Villi przebicie szklanego sufitu poprzez zajęcie czwartego miejsca w Premier League w zeszłym sezonie i zapewnienie sobie w ten sposób miejsca w najważniejszych europejskich rozgrywkach po raz pierwszy od sezonu 1982-83 było niezwykłym osiągnięciem Emery’ego i jego zawodników.

Każda rozmowa o słabszych stronach wymaga pewnych zastrzeżeń; nawet bez pieniędzy z Ligi Mistrzów w sezonie 2022–2023 przychody Villi były 21. najwyższymi w Europie, wyprzedzając Benfikę, Romę i Sevillę, tuż za Napoli i Marsylią.

Jednak w porównaniu do Bayernu – a także Realu Madryt, Paris Saint-Germain i oczywiście Manchesteru City, Liverpoolu i kilku innych – Villa to biedaki, a europejski krajobraz piłkarski stał się tak rozwarstwiony.

W środę byli zdecydowanie słabsi. Być może aura Bayernu nieco osłabła po oddaniu tytułu Bundesligi na rzecz Bayeru Leverkusen w zeszłym sezonie i obecnie na wczesnym etapie odbudowy pod wodzą Vincenta Kompany’ego, ale mimo to Villa musiała włożyć ogromny wysiłek, aby zadać pierwszą porażkę w fazie ligowej europejskich pucharów. Konkurs od 2017 r.

Czas pokaże, jak istotne będą środowe wyniki w nowym formacie. Logicznie rzecz biorąc, porażka nie powinna mieć większego znaczenia, jeśli jest to jeden z ośmiu meczów, a nie sześć. Jednak kolejne trzy mecze Bayernu w Lidze Mistrzów zmierzą się z Barceloną, Benfiką i PSG. Format zapewnia znaczny margines błędu – taki jest oczywiście pomysł, więcej prestiżowych meczów przy mniejszym ryzyku dla największych klubów – ale zadanie Bayernu z pewnością zostało utrudnione.

Przy okazji, triumfalny powrót Villi do Europy miał pewne podobieństwa z zdecydowanym zwycięstwem Newcastle United nad PSG na tym samym etapie Ligi Mistrzów w zeszłym sezonie. W obu przypadkach wzmocniło to poczucie, że to kluby – i miasta – celebrują i uświetniają tego typu okazje.

Trudność polega na tym, że przygoda Newcastle nie trwała długo, ponieważ w miarę trwania fazy grupowej skład Eddiego Howe’a był strasznie nadwyrężony kontuzjami, przez co zespół opuścił w tym sezonie kwalifikacje do europejskich pucharów. Wyzwaniem dla Villi jest nie tylko głębsze wejście w tegoroczną Ligę Mistrzów, ale także ciągłe zakwalifikowanie się do rozgrywek; nawet dla klubu, który przez ostatnie kilka lat osiągnął tak wiele, jest to niezwykle trudne, ponieważ oznacza ciągłe pokonywanie rywali, których nie ograniczają regulacje finansowe.

Można być pewnym, że wśród niektórych elitarnych klubów zapanuje poczucie żalu, że w tej Lidze Mistrzów nie ma Manchesteru United i Chelsea, nie ma Sevilli czy Valencii, nie ma Napoli ani Romy. Wśród tych, których jedyną troską są dane telewizyjne i komercyjne, entuzjazm dla zaangażowania Girony, Brześcia, Bolonii, Atalanty i innych będzie ograniczony. Nie zapominajcie, jak były prezes Juventusu Andrea Agnelli kwestionował w 2021 roku, czy „właściwe” jest dopuszczenie Atalanty, klubu „bez międzynarodowej historii”, do zakwalifikowania się do Ligi Mistrzów ze względu na swoją pozycję w lidze, podczas gdy Roma i inne drużyny przegapiły tę okazję .

Odpowiedź jest taka, że ​​kwalifikacje powinny zawsze być podyktowane występami na boisku, a nie umiejętnościami komercyjnymi. Atrakcyjność tych zawodów w dużej mierze sprowadza się do atmosfery dnia meczowego oraz tego, czy mniej wyrafinowane drużyny chcą i są w stanie stanąć na wysokości zadania i dodać do dramatyzmu, walcząc ramię w ramię z superpotęgami europejskiego futbolu.

Pod tym względem to, co wydarzyło się w środowy wieczór w Birmingham i Lille, było dokładnie tym, czego potrzebował europejski futbol: poczuciem, że ci spoza elity superklubu wciąż jest coś, o co warto walczyć. Jak dobrze wiedzą kibice Villa Park, Puchar Europy powinien być okazją do tworzenia legend, a nie tylko zarabiania pieniędzy.

(Zdjęcie na górze: Neal Simpson/Sportsphoto/Allstar via Getty Images)



Zrodlo