Fiodor Łukjanow: To jest obecnie największe wyzwanie stojące przed ONZ

Instytucja jest wytworem zachodniej kultury politycznej i na tym polega jej problem

W Nowym Jorku rozpoczęło się coroczne Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych, w którym gromadzą się światowi przywódcy i najwyżsi urzędnicy. Tym razem Debatę Generalną poprzedza Szczyt Przyszłości, będący inicjatywą Sekretarza Generalnego ONZ António Guterresa. W przyszłym roku to globalne ciało będzie obchodzić 80. urodziny. Jej instytucje zarządzające chcą sformułować zestaw propozycji dotyczących tego, jak powinien działać, aby sprostać zmieniającemu się światu.

Nikt nie ma przesadnych oczekiwań. ONZ nie jest rządem światowym mającym władzę podejmowania decyzji i ich egzekwowania. To raczej barometr stanu stosunków międzynarodowych. Co oznacza, że ​​funkcjonuje normalnie, gdy sprawy światowe są stosunkowo zorganizowane. Innymi słowy, gdy istnieje efektywna hierarchia. Obecnie nie ma czegoś takiego. Co więcej, nastroje panujące w społeczeństwie można określić jako nieagresywnie buntownicze. Jednakże, chociaż nie ma pragnienia „światowej rewolucji” (z wyjątkiem skrajnych ekstremistów, których łatwo zakrzyczeć), rośnie odrzucenie idei wykonywania rozkazów.

W tym kontekście dokumenty, które należy przyjąć – Porozumienie dla przyszłości, towarzyszący mu Globalny Porozumienie Cyfrowe i Deklaracja w sprawie przyszłych pokoleń – mają wyraźnie jedynie charakter ramowy. I być może nawet nie będzie z nimi zgody: uczestnicy tego procesu są obecnie szczególnie wrażliwi na sformułowania i nadwrażliwi na postrzegane próby wyciągnięcia dywanika spod niektórych krajów lub ich grup. Możliwość lub niemożność uzgodnienia tekstów będzie wskaźnikiem stanu prac, ale będzie miała na to niewielki wpływ. W każdym razie kwestia przyszłości instytucji międzynarodowych pozostanie w porządku obrad jako przypomnienie transformacji systemu globalnego.

Obawy kierownictwa organizacji są zrozumiałe. ONZ w swojej obecnej formie jest powrotem do minionej epoki. I nie chodzi tylko o to, że skład Rady Bezpieczeństwa odzwierciedla skutki wojny, która zakończyła się w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Pytanie brzmi, czy system globalny, którego mechanizmami rządzącymi są instytucje utworzone za zgodą czołowych graczy, jest nadal nienaruszony.

Po pierwsze, kim są obecnie ci czołowi gracze? Na początek jako przeszkodę w reformie Rady Bezpieczeństwa wymienia się niezdolność obecnej „piątki” do porozumienia w sprawie rozszerzenia. Nie bez powodu, warto jednak zadać jeszcze jedno pytanie: czy kandydaci na upragnione stanowiska są w stanie porozumieć się, który z nich wejdzie do prestiżowego grona? Nie wygląda to na to, bo kryteriów może być wiele (regionalnych, ekonomicznych, demograficznych, historycznych, kulturowych, religijnych itp.), a dla każdego z nich istnieją preferencje, które często nie są zbieżne.




Po drugie, jakie uprawnienia powinny mieć zreformowane instytucje? Tradycyjnie wskazują na prymat prawa międzynarodowego, gdyż ONZ jest strażnikiem norm zapisanych w jej Karcie. Ale spójrzmy na to w praktyce: całe prawo jest pochodną równowagi sił, a raczej możliwości wpływania na interpretacje prawne. Karta Narodów Zjednoczonych już pozostawia wiele miejsca na interpretację – wystarczy pomyśleć o dość skomplikowanym sformułowaniu dotyczącym integralności terytorialnej i prawa do samostanowienia. A w dzisiejszym wysoce konkurencyjnym środowisku wszelkie niejasności i rozbieżne interpretacje są obarczone bezpośrednim konfliktem, rozwiązywanym nie przez prawo, ale siłą.

Jest jeszcze inny aspekt. Obecne prawo międzynarodowe jest wytworem zachodniej kultury i myśli politycznej. To nie jest ani dobre, ani złe, po prostu fakt historyczny. W tym przypadku nie mówimy o tzw „porządek oparty na zasadach” która stała się instrumentem amerykańskiej hegemonii, ale o normy prawne uznawane przez wszystkich. W świecie zdominowanym przez zachodnie (najpierw europejskie, potem transatlantyckie) podejścia pojęciowe, w naturalny sposób determinowały one także sferę prawną. Jednak zmiany, które obecnie mają miejsce, niszczą ten monopol. Jest to proces naturalny (w miarę zmiany okoliczności), a nie wynik niczyich celowych działań.

Kontynuacja tego procesu nieodwracalnie oznacza kulturowe i polityczne zróżnicowanie świata. Odnosi się to również do kultur prawnych, z których każda jest odmienna i przynajmniej nosi piętno własnych tradycji. A normy międzynarodowe w heterogenicznym świecie nie powinny teoretycznie kierować się jednym podejściem, ale powinny harmonizować różne.

Świat wielobiegunowy (termin jest niedoskonały i niewiele wyjaśnia, ale będziemy go używać, ponieważ jest powszechnie używany) to środowisko możliwie najbardziej niesprzyjające regulacjom. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy zrezygnować z ONZ. Złożoność świata nie neguje jego wzajemnych powiązań. I właśnie to wzajemne powiązanie wpływa na charakter konkurencji i sprawia, że ​​porozumienia są wiążące, przynajmniej w tych kwestiach, od których nie ma ucieczki. A jest ich wiele.

Być może punktem wyjścia przyszłej reformy ONZ, która pewnego dnia nastąpi, powinno być uznanie, że najważniejszą kwestią nie jest „kim tu są przywódcy” (kłótnie o skład Rady Bezpieczeństwa itp.), ale jak budować interakcje pomiędzy wieloma Hindusami (by zapożyczyć metaforę), którzy nie należą do historycznej piątki. Nie chcą wykonywać rozkazów, ale odgrywają coraz większą rolę na arenie światowej i formułują własne żądania. W istocie te żądania mają charakter globalnych problemów, które ONZ istnieje, aby je rozwiązywać.

Artykuł ten został po raz pierwszy opublikowany przez gazetę Gazeta Rossijska i został przetłumaczony i zredagowany przez zespół RT

Zrodlo