Dla Harris i Trumpa problemem jest niekontrolowany wzrost zadłużenia USA

Dawno temu rosnący dług publiczny Stanów Zjednoczonych był głównym tematem wyborów prezydenckich.

Ostatnia debata Donalda Trumpa i Hillary Clinton w 2016 r. zawierała 12-minutowy segment poświęcony temu tematowi.

Barack Obama i Mitt Romney ścierali się w tej kwestii podczas wszystkich trzech debat w 2012 roku.

Przenosimy się do roku 2024. Okazuje się, że dług publiczny nie ma już żadnego znaczenia.

Słowo „dług” nie padło ani razu podczas pierwszej i jak dotąd jedynej debaty Trumpa i Kamali Harris, która odbyła się na początku tego miesiąca.

Partia Republikańska, tradycyjnie najbardziej chętna do przejęcia odpowiedzialności fiskalnej, w swoim 16-stronicowym dokumencie programowym opublikowanym w lipcu nie wspomniała ani słowem o długu ani deficycie.

Nie jest tak, że kwestia długu jest dziś mniej istotna niż była podczas ostatnich wyborów – wręcz przeciwnie.

W 2012 r. dług publiczny, z wyłączeniem kwot, jakie rząd był winien samemu sobie, wyniósł 11,4 bln dolarów, co stanowiło około 69,5 proc. produktu krajowego brutto (PKB).

Obecnie wynosi ona około 28 bilionów dolarów, co stanowi około 99 procent PKB.

Congressional Budget Office (CBO) prognozuje, że w ciągu najbliższej dekady kwota ta przekroczy 51 bilionów dolarów, co spowoduje, że relacja długu do PKB wyniesie 122 procent – ​​więcej niż po II wojnie światowej.

Ani Trump, ani Harris nie zwrócili większej uwagi na tę tykającą bombę zegarową, a tym bardziej nie przedstawili poważnych propozycji, jak ją rozbroić.

W rzeczywistości polityka obu kandydatów tylko pogorszy sytuację.

Choć ambitne obietnice polityków nie są niczym nowym, Trump i Harris złożyli już tak wiele kosztownych obietnic – od obietnicy Trumpa przedłużenia obniżek podatków z 2017 r. po plan Harris przewidujący pomoc w wysokości 25 tys. dolarów dla osób kupujących dom po raz pierwszy – że niezależni prognostycy budżetowi mają problem z nadążeniem.

Niezależne Centrum Polityki Podatkowej oszacowało, że program Harrisa doprowadzi do wzrostu deficytu nawet o 2,6 biliona dolarów w ciągu najbliższej dekady, podczas gdy propozycje Trumpa zwiększą deficyt o 1,2 biliona dolarów.

Model budżetowy Penn Wharton, który nie uwzględnia niektórych najnowszych obietnic kandydatów, szacuje, że deficyt wzrośnie o 4,1 biliona dolarów za rządów Trumpa i o 2 biliony dolarów za rządów Harris.

„Żaden z kandydatów nie chce się tym zająć” – powiedział Gary Hufbauer, starszy pracownik naukowy Peterson Institute of International Economics, w wywiadzie dla Al Jazeery.

„Obaj uznali, że rozmowy o redukcji zadłużenia są przedsięwzięciem bez pokrycia” – dodał Hufbauer.

Wśród ekonomistów trwają dyskusje na temat tego, jak duże zadłużenie gospodarka USA może przyjąć, aby stało się ono poważnym problemem.

W odróżnieniu od gospodarstw domowych rządy mają nieograniczone horyzonty planowania, co pozwala im na ciągłe odnawianie swoich długów.

Gdy nadejdzie czas spłaty zobowiązań wobec pożyczkodawców, rządy mogą po prostu wyemitować nowy dług, aby sprostać swoim zobowiązaniom.

W porównaniu z innymi krajami Stany Zjednoczone mają szczególną przewagę jeśli chodzi o zarządzanie długiem, ze względu na status dolara jako głównej waluty rezerwowej na świecie.

Ponieważ dolar jest w dużych ilościach utrzymywany przez banki centralne i instytucje finansowe na całym świecie, rząd USA może pożyczać po niższych stopach procentowych. Może również zaciągać długi we własnej walucie, co pozwala mu uniknąć wahań kursów walutowych, które podniosłyby koszt spłat.

Mimo to panuje powszechna zgoda co do tego, że istnieje punkt, po przekroczeniu którego zadłużenie nie może już rosnąć bez poważnych reperkusji ekonomicznych.

Ekonomiści z Penn Wharton Budget Model argumentowali w analizie opublikowanej w zeszłym roku, że rynki finansowe nie udźwigną długu publicznego przekraczającego 200 procent PKB.

Jagadeesh Gokhale i Kent Smetters przewidzieli, że rząd USA miał około 20 lat na podjęcie działań naprawczych, zanim dojdzie do punktu, w którym żadne podwyżki podatków ani cięcia wydatków nie zapobiegną bankructwu – scenariusz, który wywołałby wstrząs w całej światowej gospodarce.

„Ten okres stanowi najlepszy możliwy scenariusz dla Stanów Zjednoczonych, przy założeniu, że na rynkach uczestnicy wierzą, że działania korygujące w zakresie polityki fiskalnej zostaną podjęte przed czasem” – napisali Gokhale i Smetters w swojej analizie opublikowanej w październiku ubiegłego roku.

„Gdyby zamiast tego zaczęli wierzyć inaczej, dynamika zadłużenia jeszcze bardziej skróciłaby czas na podjęcie działań naprawczych”.

Nawet jeśli nie dojdzie do tak katastrofalnego rezultatu w postaci niewypłacalności rządu, CBO prognozuje, że do połowy lat 30. XXI wieku wszystkie dochody rządu federalnego zostaną przeznaczone na ubezpieczenia społeczne i spłatę odsetek od długów.

Ponieważ każdy cent z podatków pochłaniany jest przez obowiązkowe wydatki rządowe, przyszłe rządy będą musiały zmierzyć się z ograniczeniami w zakresie inwestowania w innowacje sprzyjające wzrostowi gospodarczemu lub reagowania na sytuacje nadzwyczajne, takie jak recesje czy kolejna pandemia.

Niestety, nie ma bezbolesnego rozwiązania problemu zadłużenia, które nie obejmowałoby połączenia cięć wydatków i wyższych podatków – a im dłużej będziemy odkładać podjęcie działań, tym bardziej gorzkie będzie lekarstwo.

Jednak w erze populizmu politycy nie mają zbyt wiele powodów, by mówić o trudnych wyborach, a wyborcy nie mają zbyt wiele powodów, by ich słuchać.

Zrodlo