Darmowa Energia

W termodynamice „wolna energia” jest miarą dostępnej mocy i spontaniczności, tego, ile potencjalnego ciepła i iskry można uwolnić w przestrzeni reakcji. Nawet jeśli początkowo może to dać ci chwilę na zastanowienie się nad lekcją fizyki od grupy o nazwie Dummy, jest to trafna metafora kreatywnej alchemii na drugim pełnometrażowym albumie zespołu z Los Angeles. Ciężko wywalczona oryginalność i wybuchowe uwolnienie są kluczowe dla atrakcyjności grupy; jej utwory są nieskończenie sugestywne, ale całkowicie odrębne. Darmowa EnergiaZespół Dummy wycisnął ze swoich inspiracji tyle samo luźnych i zwiewnych, co paląco wybuchowych brzmień, łącząc w sobie ogłuszające gitary shoegaze, dysonansową elektronikę i spokojne nuty jazzowego ambientu z mistrzowsko wykonanym psych-popem.

Szeroki zakres brzmienia Dummy odzwierciedla rygorystyczne badanie i syntezę ich szalenie eklektycznych poprzedników: My Bloody Valentine przez Laraaji, Stereolab przez The Byrds. Nawet w najbardziej radosnych momentach Dummy z perwersyjną radością podkreślają, jak łatwa nie jest ich muzyka: „Tworzenie muzyki nie powinno być zabawą” to długoletnie motto grupy Biografia na Bandcampie, nieważne, że nazwali swój debiut Obowiązkowa przyjemność. Ta ponura mina jest zarówno żartem, jak i przypomnieniem, że oryginalność, jaką daje zespół, nie jest przypadkiem, lecz produktem wysoce zdyscyplinowanej pracy. Gdzie wielkość Obowiązkowa przyjemność polegała na tym, jak skutecznie grupa połączyła swoje wpływy, Darmowa EnergiaDummy’emu udało się całkowicie wypalić te ostre krawędzie, czego efektem jest nieograniczone brzmienie, które jest niezaprzeczalnie ich własnym dziełem.

Darmowa Energia to zapis odmiennych stanów, które stały się niesamowicie zabawne i łatwe do zrozumienia. Teksty Dummy’ego są tajemnicze i fragmentaryczne, zmagają się z chwilą po chwili z burzliwymi emocjami, które płoną na pierwszy plan. Są ślady tej samej meta-sprytności, która zdefiniowała ich ostatnią płytę, szczególnie w „Un shaped Road”, która dramatyzuje dreszczyk emocji i wyczerpanie indie rockerów: „Puste kieszenie wydają się czyste… Czując ciężar/Błagając o więcej każdego dnia/Przyjdź mnie znaleźć/Jeszcze nie mam dość”. Ale częściej piosenki są wielobarwnymi, swobodnymi spadkami w marzycielskie lub niepokojące krajobrazy. Wiele tytułów jest zaczerpniętych (podobnie jak Grimes) z zaawansowanej fizyki i niszowych odniesień do gier wideo, co daje wrażenie spójnego, choć dziwacznego, budowania świata. „Minus World” na przykład to studium narastającej paniki, która, jeśli spojrzeć na nią z boku, jest również opowieścią z pierwszej ręki o byciu uwięzionym w niesławnym Super Mario Bros. poziom usterki.

To przemieszczenie jest wzmacniane przez ekscytującą niestabilność samej muzyki. „Un shaped Road” wykonuje sztuczkę produkcyjną godną Kevina Shieldsa, budując piosenkę na tle miażdżącego basowego tonu, który stopniowo odchyla się od swojej osi, aż jedynym akompaniamentem dla atletycznej gry na perkusji Alexa Ewella jest nawałnica ryczącego sprzężenia zwrotnego. W „Nullspace” twardy riff gitarowy Joe Trainora jest zmuszony surfować po gumowych syntezatorach, które brzmią jak postać z kreskówki nieustannie ślizgająca się na plamie oleju. Podobnie jak wskazówka hipnotyzera, powtarzanie się pingującej pętli syntezatora w „Soonish…” skłania zespół do wściekłości i wycofania się na zawołanie.

Zrodlo