Wielki uśmiech, czarne bagno

Wydaje się, że każdy utwór z debiutanckiego albumu Uriki jest wciąż w trakcie renderowania. Elektroniczne zakłócenia wirują i mruczą jak świetliki błyszczące w oddali. Perkusja zapętla się w wypaczonych rytmach, odsłaniając zapadnięte tekstury pomiędzy spowolnionymi uderzeniami. „Wyobrażam sobie, jak brzmiałaby Nirvana, gdyby Kurt Cobain miał MacBooka Pro” – powiedział artysta o swojej muzyce w niedawnym wydaniu wywiad. Brzęczenie laptopa słychać w tle jego delikatnych, brzęczących piosenek, ale sypialnia Uriki nie skupia się zbytnio na cyfrowych szczegółach. Jego muzyka jest szeroko otwarta i intymna, zmienia przeznaczenie tonalnej tkanki załamania komunikacji, aż staje się przytulna jak kołdra w zimną noc.

Chociaż niewiele wiadomo o mieszkającym w Los Angeles autorze tekstów (prawdziwe nazwisko Tchad Cousins), sypialnia Uriki wyłoniła się spośród grupy podobnie marzycielskich nowych autorów piosenek. Odbył tournée z Chanel Beads, Nourished by Time i Youth Lagoon, pomiędzy produkcją i pisaniem piosenek dla innych wschodzących kalifornijskich artystów: Untitled (halo) i Ded Hyatt. Podobnie jak ci artyści, sypialnia Uriki przyjmuje oderwane, postklubowe podejście do muzyki niezależnej, łącząc rozmyte fragmenty muzyki hip-hopowej i elektronicznej, tworząc rodzaj dźwięków gitary akustycznej, które wylewają się dopiero po występie Molly o 5 rano. Jego nucenie w Auto-Tune uderza jak Alex G, zanim jeszcze wypił kawę, oddając tę ​​samą nękaną internetem niewinność, co jego mgliste ścieżki dźwiękowe do filmów dla Jane Schoenbrun.

NA Wielki uśmiech, czarne bagnoCousins ​​próbuje uczynić sztuczny chłód tak jasnym jak słońce. Trip-hopowe bity wznoszą się na tle delikatnie uderzanych gitar akustycznych, a patchworkowa elektronika zdobi konfesjonalny, bełkotliwy wokal. „Video Music” i „Junkie” ukazują go z najlepszej strony: ten pierwszy podcina olśniewające gitarowe harmonie breakbeatami i efektami CDJ, które łączą się z oddychającym, dziecięcym wokalem Cousinsa. Ten ostatni pokrywa swoje przytłumione brzdąkanie i rysy gramofonu grubymi, ściółkującymi zniekształceniami, jak bardziej wypolerowane w studiu Organ Tapes lub być może Yves Tumor, gdyby oparli się aż do nut emo na Bezpieczni w rękach miłości.

Choć sypialnia Uriki wywołuje wielkie emocje, to czy rzeczywiście tam dotrze, to już inna historia. W większości Wielki uśmiech, czarne bagno ujawnia wszystkie swoje sztuczki już w pierwszych kilku utworach. Wyciszone, powolne gitary z „Exit” mogą być wyprodukowane z odpowiednią dozą energii, ale w połowie albumu trudniej jest zignorować powtarzalność każdego kolejnego utworu. „Metalhead” ciągle się zatrzymuje i zaczyna, jakby sugerował nowy kierunek, zanim ostatecznie zdecyduje się na więcej tego samego. Zanim dojdziesz do kawałka „Century Love” Modest-Mouse-by-way-of-Orchid-Tapes, szczerość Cousinsa zaczyna przypominać nieco postawę.

Zrodlo