Ruch Donalda Trumpa „Make America Great Again (MAGA)” to kult macho. Sugeruje, że Stany Zjednoczone mogą być „znowu wielkie” tylko wtedy, gdy współcześni amerykańscy mężczyźni nauczą się być silnymi „męskimi mężczyznami”, jak ich ojcowie i dziadkowie, utwierdzą się w dominacji nad „swoimi” kobietami i „odbiorą kontrolę” – cokolwiek to znaczy. Zachęca mężczyzn do ukrywania swoich uczuć, trzymania się archaicznych stereotypów dotyczących płci, stosowania przemocy w celu osiągnięcia sukcesu w życiu oraz korzystania z porad nie ekspertów i bliskich, ale tzw. sławnych „samców alfa”, jak podcaster Joe Rogan czy miliarder X właściciel (a obecnie główny zwolennik Trumpa) Elon Musk.
Ten toksyczny ruch, zbudowany na obietnicy powrotu Ameryki do wyimaginowanej złotej ery, kiedy kobiety znały swoje miejsce i dzięki temu życie było wesołe dla wszystkich, niestety nadał ton nadchodzącym wyborom prezydenckim w najsilniejszym kraju świata. Żyjemy obecnie w rzeczywistości, w której miliony amerykańskich mężczyzn (i wcale nie mała liczba kobiet) wydaje się postrzegać Donalda Trumpa jako uosobienie męskiej siły, a jego wybór na prezydenta po raz drugi jako jedyną odpowiedzią na wiele problemów kraju.
Była prezydent i gwiazda reality show ma już za sobą historię obrażania i poniżania kobiet w mediach społecznościowych i telewizji. Regularnie wypowiada się wulgarnie i obraźliwie na temat prominentnych kobiet, a zwłaszcza tych, które publicznie wypowiadają się przeciwko niemu podczas jego telewizyjnych wieców, w których biorą udział tysiące osób. Krytykuje ich wygląd fizyczny, obraża ich rodziny, a nawet ich wybory reprodukcyjne. Co najmniej 26 kobiet oskarżyło go o molestowanie seksualne i napaść. Zarzuty te sięgają lat 70. XX wieku i obejmują gwałt, niechciane pocałunki, obmacywanie i podglądactwo. W zeszłym roku ława przysięgłych w procesie cywilnym uznała go za odpowiedzialnego za napaść na tle seksualnym i przyznała oskarżycielowi 5 milionów dolarów. Trump zaprzecza wszelkim oskarżeniom, niemniej jednak jego pogarda dla kobiet jest oczywista dla każdego, kto zwraca choć odrobinę uwagi na jego słowa i zachowanie. Nawet wybrany przez niego wiceprzewodniczący, JD Vance, jest jawnym mizoginem, który obraża swoich demokratycznych rywali, nazywając ich „bezdzietnymi kotami”. Jako prezydent Trump mianował sędziów, którzy ostatecznie unieważnili wyrok w sprawie Roe przeciwko Wade i pozostawili amerykańskie kobiety w wielu stanach bez znaczącej kontroli nad ich ciałami i życiem.
W rozsądnym świecie takie osiągnięcia w zakresie mizoginii i brutalnego machizmu wystarczyłyby, aby Trump nie miał już nigdy szans zbliżyć się do Białego Domu. Ale nie żyjemy w zdrowym świecie.
Ruch MAGA oparł całe wybory na stereotypach dotyczących męskości. Twierdzili, że wszystko zależy od wytrzymałości fizycznej, chęci zadawania przemocy wrogom i bycia ogólnie „macho” i najwyraźniej udało im się przekonać wystarczającą liczbę osób, aby miały duże szanse na wygranie tych wyborów.
Co nam to mówi o społeczeństwie amerykańskim?
W ciągu ostatnich kilku miesięcy wielokrotnie byliśmy świadkami ataków na główną rywalkę Trumpa, wiceprezydentkę Demokratów Kamalę Harris, nie z powodu jej stanowiska politycznego i postępowania na stanowisku, ale „historii seksualnej”. Oskarżano ją o „rozwiązłość” w młodości i „przespanie drogi na szczyt”. Konserwatywny komentator i filmowiec Matt Walsh napisał w X, że Harris „zrobił karierę na żebraniu o datki od wpływowych mężczyzn”, a prowadząca Fox News Megyn Kelly określiła te komentarze jako pomocne dla wyborców i całkowicie „uczciwą grę”. Oczywiście nie są to nic innego jak niepotwierdzone plotki – odwieczna historia o bezpodstawnych plotkach wykorzystywanych przeciwko kobiecie sukcesu. A nawet gdyby były prawdziwe, historia jej osobistych związków nie miałaby żadnego wpływu na sposób, w jaki Harris wykona tę pracę, ani nie odróżniałaby jej od Trumpa – znanego seryjnego cudzołożnika i sprawcy kobiet, który dotarł tu, gdzie jest, dzięki rodzinnym pieniądzom. i połączenia.
Oprócz zwykłej mizoginii skupionej na rzekomej rozwiązłości, „macho” zwolennicy Trumpa oskarżają Harrisa także o „niszczyciel domu” (ze względu na przeszły związek z mężczyzną, który był wówczas w separacji, ale jeszcze się nie rozwiódł). , od żony); o byciu mężczyzną, który stał się kobietą (trudno to rozszyfrować, ale być może sugeruje się, że nie odniosłaby takiego sukcesu w polityce, gdyby była urodzoną kobietą?); oraz „braku udziału w przyszłości kraju” ze względu na brak biologicznych dzieci. Harris, jedyne dziecko pary imigrantów z pierwszego pokolenia rasy czarnej i imigrantów z Azji Południowej, również została oskarżona o to, że nie jest wystarczająco czarna (ponieważ jest w połowie południowoazjatycka), nie jest wystarczająco południowoazjatycka (ponieważ jest w połowie czarna!) nie była wystarczająco amerykańska (ponieważ urodziła się w rodzinie imigrantów).
Ogólnie rzecz biorąc, przez cały sezon kampanii ruch MAGA zdawał się przekonywać, że Harris nie powinna zostać wybrana na prezydenta, ponieważ jako kobieta jest słaba moralnie, fizycznie i emocjonalnie oraz nie jest przygotowana do przewodzenia „silnemu i męskiemu” narodowi amerykańskiemu w ten moment kryzysu i trudności.
Patrząc na pozorny sukces obecnej kampanii Trumpa – pomimo wszystkich jego skandali i 34 wyroków skazujących, we wszystkich najnowszych sondażach Trump pozostaje łeb w łeb z Harrisem – oraz jego szokujące zwycięstwo w 2016 roku nad potęgą polityczną, jaką jest Hillary Clinton, niektórzy zaczęli sugerować, że być może Ameryka nie jest jeszcze gotowa – i nigdy nie będzie gotowa – na wybranie kobiety na przywódcę.
Chociaż ci pesymiści niewątpliwie mają rację co do mizoginii i seksizmu amerykańskiego społeczeństwa oraz trudnej walki, z jaką muszą mierzyć się kandydatki w amerykańskiej polityce, wydają się ignorować dwa ważne fakty. Po pierwsze, Clinton, która mimo utraty Kolegium Elektorów niosła ze sobą znacznie cięższy bagaż polityczny niż Harris, zdobyła w 2016 r. powszechne głosowanie. Po drugie, w tym roku, pomimo całej tej mizoginii, obelg i obelg, Kamala Harris wcale nie pozostaje w tyle w sondażach i ma bardzo realne szanse na wygranie tych wyborów.
Jasne, większość mężczyzn (zwłaszcza białych) wydaje się wspierać machizm Trumpa i pokazywać się w jego obronie (październikowy sondaż przeprowadzony przez Economist/YouGov wykazał, że Trump ma ogromną przewagę 52–43% nad Harrisem wśród wyborców płci męskiej). Ale kobiety, które doskonale zdają sobie sprawę, jak szkodliwe dla ich praw były cztery lata Trumpa, również opowiadają się za Harrisem. Według niedawnego sondażu przeprowadzonego przez Harvard Institute of Politics Harris prowadzi wśród kobiet w wieku 18–29 lat aż o 30 punktów. W stanach objętych walkami, takich jak Arizona i Michigan, dziesiątki tysięcy kobiet, zwłaszcza młodych, głosowało przedterminowo, aby zapewnić Harrisowi zwycięstwo.
Zatem w najbliższej przyszłości kobieta nadal może przejąć władzę w Białym Domu. Jeśli jednak Harris wygra wybory i zostanie pierwszą kobietą-prezydentem Stanów Zjednoczonych, amerykańska mizoginia, którą Trump zdemaskował, wykorzystał i pogłębił, nie zniknie z dnia na dzień.
Tak jak wybór prezydenta Baracka Obamy w 2008 r. nie oznaczał końca rasizmu w amerykańskim społeczeństwie, tak ewentualny wybór Harrisa w 2024 r. nie położy kresu mizoginii i seksizmowi w kraju.
Dzieje się tak częściowo dlatego, że Kamala Harris nie jest prawdziwą feministką.
Wiceprezydent Demokratów ulega ideologii transpłciowej. Wydaje się, że jest skłonna pozwolić mężczyznom podającym się za kobiety deptać ciężko wypracowane prawa kobiet wynikające z płci w imię „inkluzywności”. Popiera tak zwane interwencje medyczne „afirmujące płeć”, które niepotrzebnie okaleczają zdrowe fizycznie kobiety i dziewczęta, a często zamieniają je w pacjentów medycznych na całe życie. Jest pierwszą kandydatką głównego nurtu na prezydenta Stanów Zjednoczonych, która popiera całkowitą dekryminalizację prostytucji (którą nazywa „pracą seksualną”). Pod wieloma względami Harris nie jest przyjacielem kobiet. I, niestety, może zachowywać się w ten sposób, ponieważ wierzy, że prawdziwy feminizm nie może wygrać amerykańskich wyborów.
Ale nawet jeśli Harris z jakiegoś powodu nie potrafi zdefiniować, czym jest kobieta, Trump z całą pewnością może to zrobić. W jego bigoteryjnym, mizoginistycznym umyśle kobiety są seksualnymi zabawkami, matkami i opiekunkami, a nie pełnymi istotami ludzkimi, posiadającymi prawa, opinie i wolności.
Właśnie dlatego, gdybym była Amerykanką, nie zawahałabym się głosować na Harrisa zamiast na Trumpa, pomimo wszystkich moich wątpliwości co do jej feministycznych wiarygodności.
Za kilka dni dowiemy się, czy wystarczająca liczba Amerykanów wszystkich płci zaniepokojonych prawami kobiet dojdzie do tego samego wniosku, pojawi się w lokalach wyborczych, aby poprzeć Harrisa i czy uda jej się położyć kres festiwalowi mizoginii, jakim była kariera polityczna Trumpa .
Jednak bez względu na rzeczywistość polityczną, w której obudzimy się 6 listopada, sezon wyborczy – a także mizoginia, nienawiść i przemoc wobec kobiet, które się w nim normują – będą miały konsekwencje. W przyszłości kobiety będą bardziej bać się ubiegać o stanowiska publiczne, wiedząc, z jakimi prześladowaniami i kłamstwami będą musiały się zmierzyć jedynie dlatego, że są kobietami poszukującymi władzy i autorytetu. Wykorzystywanie, jakiego Harris doświadczyła w ciągu ostatnich kilku miesięcy, nie ze względu na politykę, ale na płeć, udowodniło, że Ameryka nie jest jeszcze narodem feministycznym i zdecydowanie nie jest gotowa na wybranie prawdziwej feministki na przywódczynię.
Poglądy wyrażone w tym artykule są poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko redakcyjne Al Jazeery.