Gdy 19 maja drużyna Minnesota Timberwolves opuszczała Ball Arena z biletem na finały Konferencji Zachodniej straconym po imponującym zwycięstwie w siódmym meczu, gracze Denver Nuggets i członkowie organizacji spojrzeli na nich z poczuciem znajomości.
„Przypominają mi nas z zeszłego roku” – stwierdziła więcej niż jedna osoba, zdumiona intensywnością, z jaką Timberwolves zdawały się atakować w każdym meczu, nieustępliwością ich wysiłków i głodem, którego nie można było udawać.
Bardziej niż imponujące wsady Anthony’ego Edwardsa, więcej niż sukces często wątpionej pary Karl-Anthony Towns-Rudy Gobert na polu ataku i więcej niż sprzęgło Mike’a Conleya, zeszłoroczny zespół Timberwolves charakteryzował się ostrą jak brzytwa przewagą w grze. Ukarali swoich przeciwników paskudną, fizyczną obroną, podsycaną wyraźną desperacją, by udowodnić swoją wartość przed całą ligą.
Wiedziałem, że początek sezonu Timberwolves będzie ciężki. Zespół nie może dokonać transakcji zmieniającej tożsamość, jak na kilka dni przed rozpoczęciem obozu przygotowawczego, i nie spodziewać się poważnych problemów związanych z rozwojem, gdy będzie przyzwyczajał się do nowych twarzy.
Zaskoczeniem nie był rozczarowujący bilans Timberwolves 6-5. Chodzi o to, że prawie wszystko, co dotyczy Timberwolves, było rozczarowujące. Ich obrona. Ich energia. Ich konkurencyjność. Jak dotąd był to sezon meh, co stanowi wyraźny kontrast w stosunku do zaciekłości drużyny z poprzedniego sezonu.
Zaskakujące jest oglądanie meczu takiego jak porażka 122-108 w Portland w stanie Oregon we wtorkowy wieczór. To nie tak, że Timberwolves przegrali mecz ze okropną drużyną Trail Blazers, która wydaje się być dwa lata od straty, a którą Minnesota pokonała w zeszłym tygodniu 25 punktami. Dzieje się tak dlatego, że Wilki osiągnęły ten cel, oferując absolutne minimum skupienia i ani odrobiny wytrwałości, która była tak ważna dla ich sukcesu w zeszłym sezonie.
Timberwolves przystąpili do meczu przeciwko Portland po zawstydzającej porażce z niedoborowym Miami Heat. Ale ta pełna błędów strata nie zdawała się ich obudzić. Zamiast tego złe samopoczucie na początku sezonu utrzymywało się do ich pierwszego meczu w sezonie w Pucharze NBA. Odwracali piłkę 23 razy, a w trzecim meczu z rzędu popełnili co najmniej 20 strat. Ich zbiórki 39-32 pozwoliły ławce rezerwowych Portland zdobyć 64 punkty i trafić z 56% skuteczności za trzy punkty (18 z 32).
Trail Blazers weszli do meczu z 28. miejscem w lidze NBA. To beznadziejny zespół, który w niedzielę przegrał z Memphis Grizzlies różnicą 45 punktów. W tym meczu Grizzlies nie mieli Ja Moranta ani Desmonda Bane’a, co skłoniło trenera Blazers Chaunceya Billupsa do wdarcia się w jego zespół za brak wysiłku. Do meczu przystąpili z 30. miejscem w lidze, notując 10,1 punktów za trzy punkty na mecz.
Wilki powinny były spodziewać się, że Blazers zagrają z większym werwą i energią, ale w pierwszej połowie nie zrobili nic, aby ich zniechęcić. Pomimo gry bez Anfernee Simons przez większą część meczu i Deandre Aytona przez cały mecz, Portland trafiał z 52 procentami rzutów z gry i trafiał 12 z 20 za trzy punkty, a w pierwszej połowie trafił 60 za niegdyś dumną obronę.
W obronie grali powolnie, a bezzębne ataki na obwodzie zapewniały Blazers niezmiennie świetny wygląd. Rotacje zostały zachwiane.
DENI ZA TRZYEEEEEEEE pic.twitter.com/WkkytpeJHK
— Portland Trail Blazers (@trailblazers) 13 listopada 2024 r
I ilekroć Gobert schodził na ławkę rezerwowych, Blazers dostawali na obręczy, co chcieli, w starciu z Naz Reidem i Juliusem Randle, co stanowi powracający problem drużyny w tym sezonie.
ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB ROB LOB pic.twitter.com/mpeC06oeEf
— Portland Trail Blazers (@trailblazers) 13 listopada 2024 r
W tym, co zrobiły Wilki, nie było ani śladu siły.
Edwards miał zaledwie 1 z 5 trafień w pierwszej kwarcie, głupio faulował Jeramiego Granta za trzy punkty, co dało Portland cztery punkty w drugiej kwarcie i nie zebrał ani jednej zbiórki. Minnesota straciła 20 punktów w ciągu 37 minut na boisku.
Donte DiVincenzo zdobył zaledwie trzy punkty w 18 minut i czterokrotnie oddał piłkę, większość z nich po lekkomyślnych podaniach z autu do kosza.
Kiedy Wilki nie zawalały zadań w defensywie ani nie dawały się przechytrzyć Robertowi Williamsowi III po szybie, byli slapstickową komedią błędów w ataku. W ciągu pierwszych 28 minut meczu zdobyli bramkę 13 razy, w tym trzy po podaniach od strony boiska. Dopuścili się nawet 8-sekundowego naruszenia, gdy w trzeciej kwarcie Randle’owi nie udało się przebić piłki przez połowę boiska.
Przez cały wieczór Randle’owi brakowało pilności. W obronie był bezsilny, nie udało mu się zamknąć rzutu rożnego za 3 sekundy, zebrał jedynie sześć zbiórek i trafił 3 z 9 z gry, zdobywając spokojne 11 punktów.
Kiedy doszło do wymiany, myśl o dodaniu do grupy twardości i zadziorności Randle’a była intrygująca. Trener Wolves, Chris Finch, nazywa go zawodnikiem „najpierw uderzającym”, takim, który idealnie pasowałby do drużyny, która uwielbiała prędkować. Przez większą część sezonu był doskonałym ofensywnym zawodnikiem, koncentratorem, który potrafi zdobywać podania innym tak samo, jak potrafi tworzyć własne. Jednak był on podatny na brak aktywności w defensywie, co prawdopodobnie można przypisać temu, że wciąż przyzwyczaja się do nowego zespołu i nowego schematu.
Wygląda na to, że nikt nie myśli teraz trzeźwo. W którymś meczu po tym, jak Finch stwierdził, że „nie zrobił tego dobrze” w sposobie, w jaki poradził sobie z końcem niewybaczalnej porażki z Heat z małą drużyną, zdecydował się trzymać swoich głównych zawodników rotacyjnych na podłodze, na ataku obrońcy remis, nawet gdy w czwartej kwarcie było jasne, że Wilki nie zamierzają odrobić strat.
Zawodnicy na parkiecie, czołowa ósemka, którzy rozegrali w tym sezonie prawie wszystkie minuty, nie radzili sobie z tym. Strzelali tu i tam, a potem nie mogli się zatrzymać. A kiedy tylko się zatrzymali, natychmiast je odwracali. Kiedy na 4 minuty i 18 sekund przed końcem Blazers podwyższyli o 17 punktów, nadszedł czas, aby Finch przyciągnął swoich stałych bywalców i wrzucił do gry młodzież. Biorąc pod uwagę, jak słabo grali, pojawił się nawet argument, aby zrobić to wcześniej.
Odpowiedź była prosta: był to mecz Pucharu NBA, w którym liczy się różnica punktów. Zatem pozostawienie najlepszych zawodników w meczu dało Wilkom szansę na odrobienie deficytu i utrzymanie się w walce o dziką kartę nawet po porażce z słabymi Blazers. Jednak we wtorkowy wieczór nie mieli tego główni gracze Wolves.
Być może Rob Dillingham, Josh Minott, Terrence Shannon Jr. i Luka Garza daliby im iskrę i zagrali z zapałem niezbędnym do powrotu do gry. A może i tak przegraliby dwucyfrową stratą, ale zdobyli przy tym trochę doświadczenia, jednocześnie upewniając się, że Edwards, Gobert, Conley i główni zawodnicy będą gotowi na środowy rewanż.
Tak czy inaczej, Wilki mają teraz większe zmartwienia niż wycofanie się z gry grupowej w turnieju śródsezonowym. Muszą na nowo odkryć poczucie pilności. Nie grają z motywacją zespołu, który w zeszłym sezonie odpadł w finale konferencji. Grają jak zespół znudzony sezonem zasadniczym, który postrzega go jako zło konieczne przed rozpoczęciem prawdziwych rozgrywek w kwietniu.
Finch wspomniał o tym jako o punkcie nacisku w okresie przygotowawczym.
“Tto nie jest ten sam zespół, co w zeszłym roku” – powiedział w październiku. „Inny zespół z finałów Konferencji Zachodniej i musimy się odbudować. Odzyskajmy naszą tożsamość, ten głód, tę motywację, czyli rzeczy, które skłoniły nas do zagrania w maju”.
Tak jak Wilki potrzebowały czasu na aklimatyzację, kiedy po raz pierwszy przybył Gobert, tak rozsądnie jest oczekiwać, że Randle i DiVincenzo będą potrzebowali czasu, aby zaaklimatyzować się w tym sezonie.
Po meczu trenerzy i zawodnicy powiedzieli mediom w Portland, że nie ma powodu do paniki po 11 meczach rozpoczynających sezon. I mają rację. Jest jeszcze wcześnie i wymagana jest cierpliwość podczas kształtowania nowej tożsamości.
Jeśli jest powód do niepokoju, nie chodzi tu o brakujące strzały zawodnika w tak małej próbce meczów czy o wpadki pięcioosobowej drużyny podczas rotacji w defensywie. Te zmarszczki można wygładzić.
W tej chwili największym problemem jest to, że trudno było grać przeciwko Timberwolves z poprzedniego sezonu. Walczyli o każdy centymetr w drodze do 56 zwycięstw i pierwszych dwóch zwycięstw w fazie play-off od 20 lat.
Ta drużyna zbyt ułatwia zadanie swoim przeciwnikom. Otwierają drzwi, którymi kiedyś zatrzaskiwali ludziom twarze. Dopóki to się nie zmieni i nie poczują ponownie smaku krwi w ustach, rozczarowania będą trwać.
(Zdjęcie Mike’a Conleya: Alika Jenner / Getty Images)