Szkoda, że ​​tu nie jesteś

Roger Waters słyszał, co mówili o nim wszyscy w Genesis. W roku 1975 wywiad wokół wydania Szkoda, że ​​tu nie jesteśbasista i wokalista Pink Floyd odpowiedział na sugestię swoich rówieśników, do której dążyli prawdziwy sztuce, podczas gdy Pink Floyd, którego płyty sprzedawały się obecnie w milionach egzemplarzy, coraz bardziej interesowało się odwoływaniem się do najmniejszego wspólnego mianownika i schodzeniem na dalszy plan.

Chociaż słowo „dyplomatyczny” jest rzadko używane do opisania Watersa, udało mu się odpowiedzieć na tę krytykę z wyraźnym brakiem urazy. Oto co postuluje: Scenariusz mało prawdopodobny, ale jeśli pewnego dnia Genesis – kapryśny zespół progresywny, który właśnie stracił wizjonerskiego frontmana i który w ciągu roku wyda album częściowo inspirowany powieściami Emily Brontë – pewnego dnia odniesie sukces, jakim cieszy się mainstream Pink Floyd – zespołu tak popularnego, że określenie ich jako „progowych” wydaje się nieco minimalizujące, jak dzwonienie Gwiezdne Wojny film „sci-fi” – wtedy jest duża szansa, że ​​i oni rozluźnią rozróżnienie między sztuką wysoką i niską.

Następnie, mając około trzydziestu lat, Waters testował teorię dotyczącą tego, jak gwiazdy rocka mogą z wdziękiem starzeć się w tej nędznej branży. Minęło niespełna dziesięć lat od pomysłowego debiutu Pink Floyd w 1967 r. Flecista u Ostrej Bramyale przeszli już wystarczająco dużo przemian, przewyższyli tak wiele oczekiwań i osiągnęli tak wiele artystycznych wzlotów, że poczuli, że ich najlepsze dzieło może być już za nimi. Patrząc wstecz na ogromny sukces lat 73 Ciemna strona Księżyca— przełom komercyjny i twórczy, który na zawsze zmienił ich życie — zrozumiał, co sprawia, że ​​sztuka łączy się z masami. Na dobre i na złe, zdecydował, ludzi pociąga pogoń: ambicja, która każe nam nawet wierzyć, że moglibyśmy stworzyć coś takiego Ciemna strona Księżyca. Kiedy już to zrobisz, historia się skończy. „Szkoda, że ​​tu nie jesteś”, wyjaśnia, „spowodowało to, że kontynuowaliśmy działalność, mimo że już skończyliśmy”.

Na początku proces twórczy był tak samo pracochłonny, jak on to opisuje. Zespół – Waters, David Gilmour na gitarze i wokalu, Richard Wright na klawiszach, Nick Mason na perkusji – był stracony. Rozproszony. Pojawiły się nowe piosenki, ale brakowało im żadnego spójnego tematu. Kiedy testowali nowy materiał w trasie, dziennikarze muzyczni robili to, co czasami robimy, czyli odwracali się plecami do dobrych zespołów, gdy stały się zbyt popularne, ponownie oceniali je w oparciu o ich sławę i sugerowali, że przewaga minęła – jeśli w ogóle taka była. przewagę! – a przynajmniej to, co kiedyś wydawało się magią, zaczęło się starzeć. „The Floyd faktycznie wydają się niesamowicie zmęczeni i pozornie pozbawieni prawdziwych kreatywnych pomysłów” – Nick Kent napisał w numerze z 1974 r NME„można się zastanawiać, czy naprawdę przejmują się już swoją muzyką”.

Zrodlo