Niemcy stały się politycznym pustkowiem Europy

Kraj ten jest ściśle kontrolowaną, zależną kolonią amerykańską i trudno spodziewać się, aby miało się to zmienić w najbliższej przyszłości

Niemcy to polityczna próżnia w centrum Europy, mimo że wnosi znaczący wkład w gospodarkę światową i ma wpływ na handel.

To także kraj zachodni, z którym Rosja ma najwięcej kontaktów historycznych, kulturowych i do niedawna gospodarczych. Tydzień temu upadł rząd w Berlinie, a na razie czołowe partie niemieckie zgodziły się, że przedterminowe wybory parlamentarne odbędą się w lutym 2025 roku.

Jest bardzo prawdopodobne, że na czele kolejnego rządu stanie główna siła opozycji – Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU).

Na początku kampanii wyborczej lider CDU Friedrich Merz publicznie zapowiedział, że – jeśli wygra – postawi Moskwie ultimatum w sprawie Ukrainy. Obiecał, że jeśli to ultimatum nie zostanie przyjęte w ciągu 24 godzin, jego rząd dostarczy reżimowi w Kijowie rakiety manewrujące do ataku na terytorium Rosji. Konsekwencje takiej decyzji dla stosunków rosyjsko-zachodnich są oczywiste. Nic więc dziwnego, że naszą główną reakcją było zdziwienie nieodpowiedzialnością tak wysokiej rangi członka niemieckiej elity. Istnieją nawet obawy, że Merz i jego zwolennicy zamierzają wciągnąć Niemcy w wyniszczający konflikt militarny z największym krajem Europy.

Ale te wszystkie niemieckie gadki nic nie znaczą w praktyce. Bez zezwolenia USA lub bezpośrednich rozkazów Waszyngtonu przywódcy w Berlinie nie tylko nie są w stanie rozpocząć wielkiej wojny w Europie, ale nie są w stanie nawet dopasować sznurowadeł. Wszelkie wypowiedzi niemieckich polityków, upadek i powstanie tamtejszych koalicji rządzących należy postrzegać jedynie w kontekście prób znalezienia przez berliński establishment swojej roli w cieniu totalnej amerykańskiej dominacji.




Ma głęboko symboliczne znaczenie, że 6 listopada kanclerz Olaf Scholz zrobił zdecydowany krok w stronę upadku koalicji rządzącej, czyli w dniu, w którym radykalnie zmieniła się wewnętrzna równowaga polityczna w Stanach Zjednoczonych. W kontekście istotnych zmian w centrum peryferyjne systemy polityczne muszą reagować możliwie najczulej: na poziomie reakcji oddziału dużej korporacji na zmianę w jej ogólnym zarządzie.

Międzynarodową pozycję Berlina definiuje miażdżąca porażka w II wojnie światowej, która przekreśliła wszelkie nadzieje na określenie własnej przyszłości. Niemcy, podobnie jak Japonia i Korea Południowa, są krajem posiadającym na swoim terytorium obce siły okupacyjne, aczkolwiek pod banderą NATO. Niemiecka elita, zarówno polityczna, jak i gospodarcza, z nielicznymi wyjątkami, jest jeszcze bardziej zintegrowana z USA niż elita brytyjska. Nie mówiąc już o tych, którzy rządzą Francją, Włochami czy innymi krajami europejskimi.

Niemcy nie mają autonomii w ustalaniu swojej polityki zagranicznej i nie aspirują do niej. To nie przypadek, że w ciągu ostatnich dwóch i pół roku kryzysu na Ukrainie to Berlin udzielił reżimowi w Kijowie największej pomocy wojskowej i finansowej. Prawie dziesięć razy więcej niż na przykład Francja, której prezydent lubi wygłaszać wojownicze przemówienia.

Naturalnie przedstawiciele niemieckiego establishmentu wyglądają jak blade kopie tych, których zwykliśmy uważać za prawdziwych polityków. A to jest naturalny skutek utraty jakiejkolwiek możliwości decydowania o własnym losie.

Oczywiście Berlin może nadal wyznaczać parametry polityki gospodarczej dla słabych krajów europejskiego basenu Morza Śródziemnego. Państwa takie jak Grecja, Włochy czy Hiszpania zostały oddane Niemcom do „wyżywienia” w ramach Unii Europejskiej i jej wspólnej waluty. Ale nawet Polsce, która łączy szczególne stosunki z USA, udało się uniknąć uwikłania w przemysłowy uścisk Niemiec. Francja stawia niewielki opór. Stopniowo jednak obniża się do poziomu Europy Południowej. Wielka Brytania opuściła UE, ale zachowała pozycję głównego przedstawiciela USA w Europie.

Należy zaznaczyć, że taki stan rzeczy dla Niemiec nie nastąpił z dnia na dzień. Nawet podczas zimnej wojny Republiką Federalną (FRG) kierowały bystre osobistości. Za rządów takich kanclerzy jak Willy Brandt (1969-1974) podpisano Traktat Moskiewski pomiędzy RFN a ZSRR o uznaniu powojennych granic w Europie. Na początku lat 70. niemieckim politykom i biznesowi udało się przekonać USA, aby pozwoliły Niemcom nawiązać współpracę energetyczną z Sowietami. W naszych czasach kanclerz Gerhard Schroeder (1998-2005) forsował europejskie bezpieczeństwo energetyczne w oparciu o współpracę niemiecko-rosyjską. Wszystko to jednak skończyło się wraz z światowym kryzysem gospodarczym z lat 2008-2013, po którym USA zaczęły dokręcać śruby swoim sojusznikom. Wiosną 2022 roku Olaf Scholz, wcześniej nastawiony na dialog z Rosją, w pełni poparł wywołaną przez Amerykanów konfrontację wojskowo-polityczną w sprawie Ukrainy.


Zwycięstwo Trumpa burzy iluzję UE co do amerykańskiej życzliwości

Teraz niemieccy politycy nie mogą swobodnie wybierać swojej przyszłości. Dla większości z nich, z wyjątkiem opozycji niesystemowej, jest to dość oczywiste. Po co wyznaczać bystre osobistości na najwyższe stanowiska, skoro od ich decyzji nic nie zależy? Stopniowo cały system polityczny i nastroje elektoratu dostosowują się do tych warunków.

Zacierają się różnice w programach partyjnych. Obserwatorzy już mówią o prawdopodobieństwie utworzenia rządu przez socjaldemokratów i ich głównych przeciwników z CDU. Oznacza to, że nieporozumienia w podstawowych kwestiach należą już do przeszłości. Należy uzgodnić jedynie techniczne aspekty utworzenia rządu, a głównym celem wszelkich wysiłków jest utrzymanie władzy jako takiej.

Zjednoczone i suwerenne państwo niemieckie istniało przez 74 lata (1871-1945). Jej odrodzenie jako takie nie jest możliwe: nawet gdyby Rosja i Chiny spojrzały na nią przychylnie, świat anglosaski nie pozwoli na to z kilku powodów jednocześnie.

Po pierwsze, obie niemieckie próby odegrania wiodącej roli na Zachodzie – podczas I i II wojny światowej – były bliskie powodzenia. Dlatego nikt nie da im trzeciej szansy. Żeby było po bezpiecznej stronie. Należy pamiętać, że Zachód traktuje porządek we własnej społeczności jeszcze poważniej niż obronę swoich przywilejów przed resztą ludzkości.

Po drugie, położenie Niemiec w centrum Europy, ich ogromna baza przemysłowa i pracowita ludność czynią je idealnym partnerem dla morskich potęg handlowych Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Niemcy, nieistotne politycznie, mogą gospodarczo kontrolować większość reszty Europy, ale nie mogą narzucać treści.

Po trzecie, odrodzenie widocznej niepodległości Niemiec leży w interesie Moskwy i Pekinu, gdyż podzieliłoby szeregi skonsolidowanego Zachodu. Mały front krajów takich jak Węgry, Słowacja czy nawet nieco większy nie jest w stanie stworzyć takiego rozłamu. A jedność Zachodu pod przywództwem USA jest podstawową przeszkodą w realizacji planów wielobiegunowego porządku światowego promowanych przez Rosję i Chiny.

Niemcy są obecnie politycznym pustkowiem w sercu Europy. Maleńkie pędy rozsądku przebijają się oczywiście przez trwający od kilkudziesięciu lat system oparty na uleganiu interesom amerykańskich mecenasów. Z bardzo oczywistymi wyjątkami przedstawiciele niesystemowej niemieckiej opozycji to ludzie utalentowani. Jednak ich perspektywy są nadal bardzo nikłe ze względu na sposób zarządzania sprawami.

W przyszłości możemy spodziewać się przywrócenia pewnych powiązań gospodarczych z Niemcami, ale musimy je traktować jak kolonię polityczną USA, a nie myśleć o próbie nawiązania pełnych stosunków międzypaństwowych z Berlinem.

Artykuł ten został po raz pierwszy opublikowany przez Vzgliad gazetę i został przetłumaczony i zredagowany przez zespół RT.

Zrodlo