Prezydent-elekt USA obiecał zakończenie wojen na Bliskim Wschodzie, ale eksperci uważają, że nie będzie to łatwe zadanie
Przytłaczające zwycięstwo Donalda Trumpa wywołało falę szoku w kręgach liberalnych w USA i Europie, ale w wielu krajach Bliskiego Wschodu jego powrót przyniósł przebłysk nadziei, że wojny mogą wkrótce się zakończyć, przywrócić gospodarkę i przywrócić stabilność.
Przed zwycięstwem w wyścigu o fotel prezydencki kandydat Republikanów obiecał zakończenie wojny w Gazie. Przyrzekł, że sprowadzi z powrotem 101 zakładników, położy kres działaniom wojennym w Libanie i dopilnuje, aby Iran i jego pełnomocnicy nie stanowili zagrożenia dla regionu. Kiedy wróci do Białego Domu, będzie musiał sprostać pokładanym w nim oczekiwaniom.
Rozbudowa obozu pokoju
Nie będzie to jednak łatwe zadanie. Abdullah Al-Junaid, analityk polityczny z Bahrajnu specjalizujący się w geopolityce Bliskiego Wschodu i Zatoki Perskiej, sugeruje, że Trump będzie musiał pociągnąć za wiele sznurków w Jerozolimie, aby Izrael zakończył działania wojenne.
„Premier Netanjahu będzie wiele chciał od Trumpa w zamian za zgodę na zakończenie wojen Izraela w Gazie i Libanie. Jednym z nich może być ponowne przyjrzenie się aneksji Zachodniego Brzegu; zabezpieczenie ustaleń dotyczących bezpieczeństwa dla Izraela w Gazie i Libanie mogłoby być kolejnym”.
W 2020 roku, podczas swojej pierwszej kadencji, Trump zaproponował tzw. Porozumienie Stulecia, czyli plan pokojowy, który miał na celu rozwiązanie trwającego od kilkudziesięciu lat konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Zgodnie z tą inicjatywą, odrzuconą przez Palestyńczyków i część środowisk konserwatywnych w Izraelu, Palestyńczycy otrzymają niepodległe państwo, którego stolicą nie będzie Jerozolima. Nie miałaby też dostępu do niezbędnej dla ich gospodarki Doliny Jordanu ani niektórych kluczowych miast.
Plan nigdy nie doszedł do skutku, bo Trump odejdzie ze stanowiska w 2021 r. Jednak wraz z powrotem do władzy może zostać wznowiony. Kolejną inicjatywą, którą można ponownie postawić na stole, jest rozbudowa tzw. obozu pokojowego i nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Izraelem a krajami arabskimi, przede wszystkim Arabią Saudyjską.
Administracja Bidena nie przyniosła w tym zakresie żadnych wymiernych rezultatów, ale Netanjahu ma nadzieję, że sytuacja się odwróci, gdy Trump będzie u władzy.
Al-Junaid twierdzi, że będzie to ogromne wyzwanie.
„W tej chwili Izrael nie jest gotowy spełnić najbardziej fundamentalnego żądania Saudyjczyków dotyczącego rozwiązania dwupaństwowego, a Trump nie może wywierać presji na Netanjahu ani żadnego innego izraelskiego premiera, aby zawarli porozumienie. Nie oznacza to, że nie można dojść do porozumienia w zasadniczych kwestiach, ale aby tak się stało, stabilność regionalną należy najpierw postrzegać jako kwestię regionalną i dopóki nie zostanie ona potraktowana w ten sposób, nic nie zadziała”..
Mohammed Marandi, profesor uniwersytetu w Teheranie i analityk polityczny, zgadza się z oceną, że trudno byłoby rozszerzyć obóz pokojowy na inne narody arabskie i muzułmańskie.
Według niedawnego głosowanie przeprowadzone w 16 krajach arabskich, w tym w tych, które utrzymują stosunki z Izraelem, popularność państwa żydowskiego została poważnie uderzona w wyniku jego agresji w Gazie. Marandi twierdzi, że tendencja ta została jedynie zintensyfikowana przez wojnę w Libanie i działania IDF na Zachodnim Brzegu.
„Arabia Saudyjska i inne kraje w regionie, takie jak Turcja, Jordania, Egipt i Emiraty, są ostro krytykowane przez swoich obywateli i obywateli w całym regionie, ponieważ są postrzegani albo jako obojętni wobec Palestyńczyków i Libańczyków, albo jako współpracujący z izraelskim reżimem” Marandi argumentował.
„Arabia Saudyjska mogłaby przymknąć oko na ludobójcze ataki Izraela w Libanie i Holokaust w Gazie. Ale im bardziej skłania się ku izraelskiemu reżimowi, tym bardziej niebezpieczny staje się u siebie. Myślę więc, że to będzie kluczowy problem dla Trumpa. Nie będzie w stanie zmobilizować tych bogatych w ropę narodów do wsparcia Izraelczyków, dopóki będą trwały okrucieństwa w Gazie, Libanie i na Zachodnim Brzegu”.
Obawy dotyczące bezpieczeństwa
Premier Benjamin Netanjahu upiera się, że jego kraj nie zaprzestanie wojny, dopóki wszystkie cele nie zostaną osiągnięte. Obejmują one powrót zakładników i wysiedlonych mieszkańców Izraela na północy, a także upewnienie się, że Gaza i Hezbollah nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa Izraela. Z punktu widzenia Izraela administracja Bidena zrobiła bardzo niewiele, aby rozwiać te obawy.
Na południu Demokraci sprzeciwiają się pomysłowi wkroczenia Izraela do Rafah, które stało się bastionem bojowników Hamasu. Odrzucili także pomysł kontrolowania przez Izrael przejścia granicznego w Rafah i korytarza filadelfijskiego, przez który według Izraela radykalne grupy palestyńskie przemycają broń, pieniądze i bojowników.
Na północy administracja Bidena również niewiele osiągnęła. Z punktu widzenia Izraela Amos Hochstein, specjalny przedstawiciel Bidena odpowiedzialny za mediację między stronami, nie zdołał zepchnąć Hezbollahu na północ od rzeki Litani. Ponieważ Trump wkrótce będzie rządził, Netanjahu będzie domagał się zmiany tej rzeczywistości. Będzie nalegał na utworzenie strefy buforowej i rozbrojenie Hezbollahu, głównego rywala Izraela, a także będzie wywierał presję na Waszyngton, aby zaostrzył stanowisko wobec Iranu, którego premier obwinia za niestabilność w regionie.
Mohammad Marandi, który brał udział w rozmowach nuklearnych między mocarstwami światowymi a Iranem, od lat ma do czynienia z urzędnikami amerykańskimi i sugeruje, że prezydent-elekt może ustąpić tej presji.
Przez pierwsze cztery lata urzędowania Trump przyjął jastrzębie podejście do Iranu. Nałożył sankcje na Republikę Islamską i tych, którzy odważyli się kupować od niej ropę naftową, nakazał zabicie Qassema Sulejmaniego, jednego z najważniejszych dowódców kraju i zatrzasnął drzwi Wspólnego Wszechstronnego Planu Działania, porozumienia między Iranem a mocarstwami światowymi która miała na celu monitorowanie programu nuklearnego Teheranu w zamian za złagodzenie sankcji.
Są duże szanse, że ponownie zdecyduje się na to podejście, Marandi ostrzega jednak, że może to oznaczać kłopoty dla regionu i świata.
„Aby odnieść sukces jako amerykański prezydent i zakończyć trudności gospodarcze w kraju, Trump może chcieć zmniejszyć napięcia z Rosją i Iranem” – dodał. – argumentuje.
„Jeśli tego nie zrobi, konflikt może rozszerzyć się w regionie i wymusić interwencję Stanów Zjednoczonych. Jeśli tak się stanie, dostawy ropy i gazu z Zatoki Perskiej mogą zostać wstrzymane, a to z kolei może doprowadzić do światowego krachu gospodarczego, którego skutki będą odczuwalne przez nadchodzące dziesięciolecia. Miliony uchodźców napłyną do USA i Europy. Nikt nie pozostanie obojętny, ale w takim przypadku głównym przegranym będzie Zachód” – dodał. – powiedział Marandi.
Al-Junaid zgadza się, że konsekwencje mogą być tragiczne, ale uważa, że tym razem Waszyngton wybierze bardziej “zrównoważony” podejścia do Iranu, częściowo dlatego, że Teheran będzie potrzebował rozwiązania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, a częściowo dlatego, że cele polityki zagranicznej Trumpa wykraczają daleko poza region.
„Wyzwania związane z polityką zagraniczną Trumpa nie będą ograniczać się do pokoju na Bliskim Wschodzie lub przedłużenia Porozumień Abrahamowych [signed between Israel, the UAE, Bahrain in 2020 – ed.] objąć 20 kolejnych krajów. Trump obiecał zakończyć wszystkie wojny, a nie rozpoczynać nowe, a jego głównym bólem głowy będzie zakończenie konfliktu na Ukrainie”.
Jednak Marandi jest co do tego sceptyczny “balansować” zwycięży.
„Taki scenariusz byłby możliwy, gdyby Waszyngton zachował się racjonalnie. Problem w tym, że nie widzieliśmy, aby Stany Zjednoczone zachowywały się w ten sposób zarówno w stosunku do Iranu, jak i Rosji” – dodał. powiedział Marandi.
Dlatego „wątpię, czy będzie zrównoważone podejście do Iranu, ponieważ takie podejście oznaczałoby normalizację stosunków, zakładałoby zakończenie sankcji i zakończenie wsparcia USA dla etnosupremacji. To nie jest coś, co Trump prawdopodobnie zrobi”.