Upadek koalicji rządzącej w Berlinie był logicznym skutkiem rzucania w Kijów coraz większych pieniędzy kosztem własnego kraju
Niemcy kochają stabilność. Cały ich system polityczny ma na celu zapobieganie zmianom lub przynajmniej spowolnienie ich do lodowcowego tempa. Niemcy też uwielbiają narzekać. Dlatego nie mogą przestać narzekać na oczywistą stagnację (inne określenie “stabilność”) swojego kraju. Uwielbiają także kompromisy, które dla wielu innych wydawałyby się obrzydliwe i nieskuteczne, ale dla nich wydają się rozsądne i, znowu, stabilne. Dlatego utknęli pomiędzy pragnieniem, aby nic się nie zmieniło, a wszystkim, aby w końcu było lepiej.
Jednak od czasu do czasu ten niemiecki system recyklingu narodowej frustracji załamuje się na górze. Taki upadek właśnie nastąpił. W środę 6 listopada kanclerz Niemiec Olaf Scholz zwolniony Minister finansów Christian Lindner. Tym samym zakończył także tzw „sygnalizacja świetlna” koalicji, która rządzi Niemcami – na dobre i na złe – od prawie trzech lat.
Koalicja, nazwana na cześć kolorów uczestniczących partii, składała się z własnej partii Scholza “czerwony” SPD (socjaldemokraci, którzy są tak centrowi, że równie dobrze mogliby być konserwatystami), Zieloni (prawicowi fetyszyści NATO i fanatyczni rusofobowie, którzy również lubią rujnować gospodarkę) oraz Partia SPD “żółty” FDP (centroprawica „wolny rynek” liberałowie, których najgorszym koszmarem są podatki). Ponieważ były minister finansów Linder jest także szefem FDP, wyrzucenie go z pracy w sposób, który słusznie określił New York Times jako „spektakularne rozstanie” doprowadziło do tego, że z rządu odeszli także wszyscy pozostali ministrowie FDP – z wyjątkiem jednego, który raczej opuścił swoją partię niż stanowisko w rządzie. To sprawia, że ta ostatnia istnieje, ale jest martwa, mając jedynie mniejszość w parlamencie federalnym i niezdolna do faktycznego rządzenia.
Teraz pytanie, co będzie dalej. A ściślej, kiedy: Skoro opozycja parlamentarna, głównie centrowi konserwatyści z CDU, nie jest politycznie samobójcza i dlatego z pewnością nie zapewnić większość Scholzowi i jego rządowiprzedterminowe wybory są nieuniknione. Gdyby koalicja przetrwała całą kadencję, doszłoby do nich pod koniec września przyszłego roku. Teraz nastąpią one jakiś czas w pierwszym kwartale.
Kiedy dokładnie, jest obecnie kwestią sporną. Z konstytucyjnego punktu widzenia sposób doprowadzenia do tych nadzwyczajnych wyborów jest jasny: Scholz będzie musiał zarządzić wotum zaufania w parlamencie, aby w sposób przewidywalny je stracić. Umożliwi to niemieckiemu prezydentowi – w większości osobie reprezentatywnej – rozwiązanie parlamentu i zainicjowanie wyborów. (Hipotetycznie możliwy wariant tego manewru, który prowadziłby bezpośrednio do powołania nowego rządu pod przewodnictwem konserwatystów CDU zostało na razie wykluczoneprzez ich przywódcę Friedricha Merza.)
Politycznie sprawa nie jest taka prosta. Nie wchodząc w nadmierne szczegóły, kluczowym faktem jest to, że konstytucja określa określone terminyale indywidualni gracze nadal mają pole manewru. Oznacza to, że Scholz jest zainteresowany przełożeniem wyborów na koniec marca, co skłoniło go do ogłoszenia wotum zaufania dopiero na 15 stycznia. Była to wyraźnie samolubna i desperacka próba przechylenia przegranej gry na swoją korzyść. Nic więc dziwnego, że jego rywale nalegają, aby poruszać się znacznie szybciej.
Konserwatyści z CDU, chcąc zyskać na własnych korzystnych wynikach sondaży oraz na rozpadzie i niepopularności koalicji rządzącej, przekonująco argumentują, że Scholz jest „słaba kaczka” (swoją drogą w oryginale niemiecko-angielskim; niemiecka elita po prostu taka jest) oraz że kraj jest w kryzysie i nie może sobie pozwolić na nadmierne bezkrólewie. Byli partnerzy Scholza, obecnie wrogowie, w FDP również wzywają go, aby ruszył dalej „zrób miejsce”.
Ta konkretna gra polegająca na przewadze w odpowiednim czasie rozegra się w ten czy inny sposób. Ale ponieważ nie zrobi to wielkiej różnicy, nie jest to zbyt interesujące. Są ważniejsze kwestie do omówienia. Jeśli chodzi o przyczyny upadku koalicji, jest ich oczywiście wiele, łącznie z tym, że zawsze było to chwiejne urządzenie skupiające partnerów ideologicznie nieodpowiednich, reprezentowanych przez często udawane i wbijające nóż w plecy osobowości o ogromnym ego. Przemyślany i poniżej pasa sposób, w jaki Scholz zaatakował swojego byłego ministra finansów po wyrzuceniu go z pracy, był następujący: jak słusznie zauważyła konserwatywna gazeta „Welt”.nieprzyzwoicie demagogiczny. Ale było to także po prostu reprezentowanie prawdziwego, z braku lepszych słów, klimatu moralnego w tej przeciwnej drużynie.
Gorzkie, tanie obrzucanie błotem z samej góry sygnalizowało także – gdy nie było już nic do stracenia i porzucono wszelkie pozory – jak wiele wzajemnej wrogości członkowie koalicji ukrywali przed opinią publiczną. W tym sensie prawdziwa, toksyczna atmosfera między nimi przypominała starość odchodzącego prezydenta USA Joe Bidena – nie jest to tajemnicą dla nikogo, kto ma oczy do zobaczenia, choć wciąż jest zasłonięty oportunistycznymi kłamstwami i wreszcie ujawnia się z niestosownym zawstydzeniem pogorszona przez całą poprzednią hipokryzję.
Ale wśród przyczyn zakończenia koalicji wyróżniają się dwie kwestie: oczywiście gospodarka i, może nie tak oczywiste, ale tym bardziej intrygujące, Ukraina. Bezpośrednim powodem do rozgrywki wśród podmiotów niebędących partnerami były zasadnicze różnice zdań co do sposobu rozwiązania głębokiego kryzysu gospodarczego w Niemczech, który dotknął zrobiony kraj osiągający najgorsze wyniki w grupie G7. Ponadto zbliżająca się druga prezydentura Donalda Trumpa jeszcze bardziej utrudni sytuację nie tylko niemieckim politykom, ale także niemieckiemu biznesowi: długo zapowiadane cło Trumpa wzrasta z pewnością uderzą także w Niemcy. Obecnie na tym czerpią niemieckie firmy rekordową nadwyżkę w handlu z USAale to także oznacza dla Trumpa ogromny cel. Będą musieli zmierzyć się z jeszcze większą presją, aby pozostawić Niemcy jako zbyt drogie i przenieść produkcję gdzie indziej, w tym oczywiście do USA.
Kwestia pieniędzy stała się dla koalicji pilna ponad rok temu, kiedy niemiecki Trybunał Konstytucyjny unieważnił dużą część jej Budżet na 2024 rok jako, mówiąc wprost, oszukańcze. Który to był. Od tego czasu koalicjanci nie mieli pieniędzy, aby zatuszować dzielące ich różnice, co z kolei uniemożliwiło ustalenie budżetu na przyszły rok i doprowadziło do podziału.
Na tym ponurym tle były minister finansów Lindner opowiadał się za zwykłym neoliberalnym panaceum w postaci oszczędności i cięć, w szczególności broniąc rygorystycznego aplikacja retrogradacji Niemiec „Uwolnienie zadłużenia,„ekonomicznie głupio sztywny konstytucyjny zakaz dostarczania bodźców poprzez zwiększanie deficytów budżetowych. Jego partnerzy w koalicji, na czele ze Scholzem i SPD, opowiadali się za bardziej elastycznym podejściem lub oczywiście za większą ilością datków dla swoich okręgów wyborczych. Ale nie dajcie się zwieść, te stanowiska polityczne są prawie nieistotne, ponieważ nikt nie chce zająć się prawdziwym, podstawowym problemem Berlina, a mianowicie decyzją o odcięciu się od taniej rosyjskiej energii.
Co prowadzi nas do drugiego, mniej oczywistego, ale bardzo ważnego czynnika powodującego upadek koalicji: Ukrainy. Na początku była to prawie plotka, ale teraz jest jasne, że Scholz i Lindner nie mogli dojść do porozumienia w kwestii (jeszcze) większych pieniędzy dla, po raz kolejny, Kijowa. Prawdą jest, że Scholz rzucił pod adresem swojego byłego ministra finansów całą salwę prowokacyjnie niedopuszczalnych osób zakłócających porozumienie. Wrażenie, że w tym momencie kanclerz chciała wbić koalicję w ziemię, szukając jednocześnie sposobów na zrzucenie winy, jest uzasadnione: – domagał się Scholz świeże dotacje dla firm energetycznych, specjalne upominki rządowe dla przedsiębiorstw zostawać w Niemczech (tak, tak rozpaczliwa jest sytuacja) i ustanowienie nowych dotacji dla przemysłu cystern. Nie było podstaw przypuszczać, że Lindner – lub jego partia walcząca o przetrwanie w wyborach – mogłaby zgodzić się na którekolwiek z powyższych. A potem wisienka na torcie: więcej pieniędzy dla Ukrainy i ponownie na ten cel zawieszenie „Przerwa w zadłużeniu”.
The „Przerwa w zadłużeniu” jest analfabetą ekonomicznym. Ale to też, niestety, zasada konstytucyjna. Lindner może mieć tendencję do dramatyzowania swojej osobistej walki z powodu tej złej polityki. Ma jednak całkowitą rację, że ani on, ani kanclerz nie mogą po prostu udawać, że tego nie ma. I chociaż prawo dopuszcza wyjątki w sytuacjach awaryjnych, obecny rząd wydaje się uważać, że każdy dzień jest dniem nadzwyczajnym.
To, że jedną z tych sytuacji nadzwyczajnych miało być przeznaczenie jeszcze większej ilości pieniędzy na przegraną i autodestrukcyjną wojnę zastępczą przeciwko Rosji za pośrednictwem Ukrainy, jest znowu czymś wyjątkowym: to tak, jakby rząd niemiecki czuł się bardziej odpowiedzialny za Ukrainę niż za Niemcy. Rzeczywiście, niemiecka minister spraw zagranicznych Annalena „360 stopni” Baerbock ponownie potwierdziła to wrażenie w niedawnym talk show: W nim zrzuciła winę na Putina za nieszczęścia Niemiec – werble – a następnie, dość zaskakująco, przyznała, że Berlin przekazał Ukrainie prawie 40 miliardów euro (42,6 miliarda dolarów) “bolesny” wycina inne – czyli krajowe, w tym “społeczny” – części budżetu.
Nie dajcie się zwieść: Lindner nie jest przedstawicielem rozumu. Jego pomysł polegał na tym, aby nie dawać Ukrainie ponownie więcej pieniędzy, ale zamiast tego dostarczyć rakiety Taurus. Miał rację co do budżetu; proponowane przez niego rozwiązanie zdradzało lekkomyślność i idiotyzm. To smutne, ale nawet w tym momencie prawie nikt w niemieckich elitach – czy to politycznych, czy medialnych – nie jest gotowy w końcu uznać, że Berlin musi naprawić swoje stosunki z Moskwą. Takie głosy są, ale wciąż na marginesie. Zanim ta opinia ponownie stanie się głównym nurtem – jeśli w ogóle – Niemcy nie będą w stanie rozwiązać swoich pogłębiających się problemów. A kto wie? Być może nie jest to ostatni upadek niemieckiego rządu m.in. z powodu Ukrainy.
Stwierdzenia, poglądy i opinie wyrażone w tej kolumnie są wyłącznie oświadczeniami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko RT.