PHOENIX, Arizona — Cztery dni do wyborów prezydenckich w USA zaplanowanych na 5 listopada, a mimo to wieloletnia organizatorka społeczności filipińsko-amerykańskiej Melissa Ramoso wciąż lata po całym kraju, aby zwiększyć poparcie dla kandydatki Demokratów na prezydenta Kamali Harris i jej wiceprezydenta Tima Walza.
Po prostu nie ma czasu do stracenia, gdy wyścig wisi na ostrzu noża. „Od dzisiejszego wieczoru do dnia wyborów osadzam się w Nevadzie” – powiedział Inquirerowi w wywiadzie Ramoso, który był pierwszym burmistrzem Fil-Am w Artesii w Kalifornii. „To nie tylko ja, mamy ponad setkę osób z różnych części kraju, które dzwonią i pukają do drzwi”.
Powiedziała, że ci wolontariusze należą do grupy Fil-Ams for Harris-Walz, która walczy o mandat Demokratów w tych wyborach. Duża część ich pracy polega na zabieganiu o względy trzeciej co do wielkości grupy azjatyckiej w kraju, której blok wyborczy – liczący 2,14 mln uprawnionych do głosowania – mógłby pomóc w ustaleniu, kto wygra Biały Dom.
CZYTAĆ: Kamala Harris: czy niedoceniana pionierka może pokonać Trumpa?
Wyścig prezydencki jest nadal zbyt trudny do rozstrzygnięcia, ponieważ Trump i Harris pozostają w impasie na tydzień przed 5 listopada. Jednak niedawne badanie przeprowadzone przez American Vote z wysp Azji i Pacyfiku wykazało, że gdyby wybory odbyły się dzisiaj, 68 procent wyborców filipińsko-amerykańskiego pochodzenia ankietowanych stwierdziło, że byliby skłonni głosować na Harrisa, w porównaniu z 28 procent, które głosowałyby na byłego prezydenta Donalda Trumpa.
Kontynuacja artykułu po tym ogłoszeniu
Stany pola bitwy
Głosowanie w Fil-Am, czyli w Ameryce pochodzenia azjatyckiego, jest szczególnie krytyczne w siedmiu stanach będących polami bitwy, w których wybory wygrywa niewielka przewaga, powiedział Ramoso.
Kontynuacja artykułu po tym ogłoszeniu
Najbardziej dotyczy to Pensylwanii, która dysponuje 19 głosami elektorskimi i gdzie w latach 2010–2020 liczba wyborców pochodzenia azjatycko-amerykańskiego wzrosła o 55 procent; Nevada, która dysponuje sześcioma głosami elektorskimi i gdzie jest 181 000 uprawnionych do głosowania Fil-Am; oraz Arizona, nowy stan wahadłowy, w którym obserwuje się duży napływ Amerykanów pochodzenia azjatyckiego.
Aby zdobyć Biały Dom, kandydat na prezydenta musi zdobyć większość z 538 głosów elektorskich, czyli 270.
„Chodzi o zwiększenie naszej liczebności i co to oznacza dla demokracji” – powiedział Ramoso. „Wiesz, walczymy o to, aby… ludzie, którzy zasiadają do stołu i podejmują decyzje, rozumieli nasze problemy, [ensure] że zostaniemy wysłuchani.”
Kluczowe postacie stojące za Fil-Ams dla Harris-Walz nie są bynajmniej zwykłymi przywódcami społeczności. Wielu z nich to urzędujący urzędnicy, jak reprezentantka stanu Hawaje Trish La Chica, republikanka Karoliny Północnej Maria Cervania, członkini Zgromadzenia stanu Nevada Erica Mosca, przedstawicielka stanu Alaska Genevieve Mina, przedstawicielka stanu New Hampshire Luz Bay i republikanin Gruzji Marvin Lim.
Niektórzy, jak Rick Sobreviñas i Cynthia Bonta, walczyli przeciwko dyktaturze byłego prezydenta Ferdynanda Marcosa seniora, a teraz widzą zmarłego dyktatora w Trumpie.
„Ale myślę, że Trump będzie gorszy. Zaczynamy teraz tracić naszą wolność. Nie chcę cię denerwować ani stresować, ale to nasze życie. To bardzo krytyczne. Musimy walczyć o nasze życie, o naszą przyszłość” – powiedziała Bonta, która po migracji została także organizatorką społeczności w Stanach Zjednoczonych.
Ramoso ma nadzieję, że podstawowe platformy Harrisa przypadną do gustu innym Fil-Amom będącym społecznością diaspory.
Wybory „życie lub śmierć”.
W rzeczywistości urzędująca wiceprezydent sama zaapelowała do filipińskich wyborców pod koniec Miesiąca historii filipińsko-amerykańskiej 30 października, obiecując wspierać małe firmy, wzmacniać system opieki zdrowotnej oraz stworzyć „uporządkowany i humanitarny” system imigracyjny.
W swoim artykule opublikowanym w Asian Journal News Harris również „uhonorowała sposób, w jaki Filipińczycy i Amerykanie filipińskiego pochodzenia pomogli przybliżyć nasz naród do wypełnienia obietnicy złożonej Ameryce. W demokracji, choć możemy ją utrzymać, nasz głos stanowi siłę, którą posiada każdy z nas jako jednostka. To niezwykła moc i nie oddamy jej”.
Prezydentura Harrisa, dodał Ramoso, dobrze wróży nie tylko społeczności diaspory w Stanach Zjednoczonych, ale także Filipinom, zwłaszcza w obliczu rosnącej agresji Chin na Morzu Zachodniofilipińskim.
„Zobowiązała się nawet do zapewnienia Filipinom praw do Morza Południowochińskiego, a to jest bardzo ważne” – powiedział Ramoso. „Poświęciła czas, aby poznać społeczność i nawiązać z nami kontakt”.
Dla innych przywódców społeczności Fil-Am wybory wykraczają także poza lepszą reprezentację w rządzie.
W zeszłym tygodniu podczas ich miting de avance Loida Nicolas Lewis, przewodnicząca krajowej organizacji Filipińczycy w USA na rzecz dobrych rządów, powiedziała, że nadchodzące wybory prezydenckie sygnalizują „życie lub śmierć Ameryki, w którą wierzymy, gdzie praworządność, przyzwoitość i uczciwość powinny być normą.”
Powtórzył emerytowany żołnierz armii amerykańskiej i były dyplomata Departamentu Stanu Sonny Busa: „Nie posunę się do stwierdzenia, że nadchodzące wybory prezydenckie to moment egzystencjalny dla kraju, ale z pewnością tak właśnie jest”.
„Ponadto nie chodzi tylko o politykę. Chodzi głównie o charakter. Czy naprawdę wierzysz, że Trump ma temperament, wiedzę i moralność, aby przewodzić Ameryce, a także wolnemu światu? Charakter jest przeznaczeniem, a los Stanów Zjednoczonych zależy od wyborów” – dodał Busa.
„Oszałamiający” wybór
Podczas wyborów w 2016 r. Fil-Ams rzekomo większością głosów głosował na Trumpa, co było dla Ramoso „oszałamiającą” koncepcją, biorąc pod uwagę, że polityka Trumpa, zwłaszcza dotycząca imigracji, może potencjalnie zaszkodzić społeczności.
Kluczowym zamysłem byłego prezydenta jest deportacja milionów migrantów, jeśli zostanie wybrany, co, jego zdaniem, byłoby na wzór niesławnego przeszukania Meksykanów w stylu wojskowym przez byłego prezydenta Dwighta Eisenhowera w latach pięćdziesiątych.
„Może być tak, że po prostu wielu jest Republikanami i będzie głosować na kandydata Republikanów, niezależnie od tego, czy ich kandydaci dopuścili się przestępstw lub dopuścili się tych okropnych rzeczy, a oni i tak nie będą mieli nic przeciwko temu” – powiedział Ramoso.
„Inni mówią, że to z powodu naszego silnego katolicyzmu” – dodała, odnosząc się do konserwatywnych poglądów Trumpa na przykład na temat aborcji. „Ale w ostatecznym rozrachunku ciągle im powtarzam, który kandydat opowiada się za dobrem wspólnym? I mogę powiedzieć, że to nie Trump”.
(The Inquirer jest częścią delegacji mediów biorącej udział w tournée reportażowym zorganizowanym przez Centrum Prasy Zagranicznej Departamentu Stanu USA w związku z nadchodzącymi wyborami, ale pisze niezależnie).