Elektryczny bukiet

Anna McClellan łagodzi niepokój od środka. Wychowana w Omaha autorka tekstów i multiinstrumentalistka od dekady tworzy empatyczne i nieszablonowe historie o kwiatach, naleśnikach i złamanych sercach. obgryzając paznokcie cały czas. W ciągu czterech lat od wydania ostatniej płyty wykorzeniła się i przeszła zmianę w karierze, nie tracąc nic ze swojej muzycznej siły. Elektryczny bukiet to kolejna piękna wersja jej opowieści prowadzonej przy fortepianie, szczera w swojej bezpośredniości i przejmująca w swojej specyfice.

Być może nie zgadniecie z jej albumów, ale McClellan spędza całe dnie jako elektryk i technik oświetleniowy przy telewizorach (ma żartował że „lubi”. [TV] więcej niż muzyka”). Jej trwająca całe życie obsesja na punkcie formatu epizodycznego wpływa na jej piosenki od samego początku, nawet jeśli nie zamieszcza wzmianek o wczesnych latach w „Co-Stars” ani nie nazywa piosenki na cześć ukochanego dramatu dla nastolatków z przełomu tysiącleci. Pory roku są naszkicowane w poprzek Elektryczny bukiet11 utworów. Zamiast wypełniać każdą piosenkę prostą narracją, zaczynają w mediach resjak budzenie się w środku snu lub rozpoczynanie serialu w trzecim sezonie, odcinku szóstym. Całe sceny mieszczą się w krótkich zwrotach fraz – w „Dawson’s Creek” śpiewa „Ravioli/Modlitwa rodzinna/Uświadomienie sobie, że życie nie jest sprawiedliwe”, zamykając przywiędły młodzieńczy optymizm w puszkach Chef Boyardee i przebłyski rytuału kolacji. Anegdotyczne wspomnienia w piosence łączą się z wypowiedzią innej byłej poetki z Nebraski, Maritzy Estrady, która kontempluje „ten wielki smutek, który nazywamy życiem” i podaje zdanie, od którego pochodzi tytuł albumu.

Czas, odległość i ich tęskne skrzyżowanie napędzają oświetloną lampami poezję piosenek McClellana. Arpeggio na fortepianie i szybka perkusja prześlizgują się pod błyszczącymi wyznaniami miłości. Wykorzystuje znajomą, bolesną potrzebę odłączenia się od niekończącej się cyfrowej nędzy popadającego w ruinę świata i objęcia się nawzajem. Lekkie akcenty wibrafonu, saksofonu i waltorni ubarwiają przesuwające się narożniki utworu „I’m Lyin” i głównego singla „Like a Painting”. Żywe akordy nadają temu drugiemu dziwną znajomość, nawet gdy wiatraczek gitary rozstraja przestrzeń pomiędzy zwrotkami. Wpuszcza tyle sylab, ile potrzeba, do każdego taktu, gdzie lądują w uroczo prostych rymach.

Kameralne ulepszenia i instrumenty przy zlewie kuchennym, od deszczówki po shakery i brzęczące butelki, nigdy nie odwracają uwagi od sedna sprawy Elektryczny bukiet: słowa McClellana i niezwykle wyrazisty głos. Trzaski i drgania jej śpiewu przypominają, że pisanie piosenek może być zarówno wylewem emocji, jak i przemyślanym rzemiosłem. Perfekcja jest chimerą, nigdy celem. „Co-Stars” to ujmująco zrujnowany duet z kolegą z zespołu Ryanem McKeeverem, pełen opisów i samoświadomości. Zawodzący, rozpalający refren, który spaja tęsknotę za „Paper Alley”, wpada w morze wędrującego wyczerpania. Żałosne życzenia życzliwości i niezidentyfikowane pragnienia zostają w jakiś sposób utrzymane pod kontrolą, gdy McClellan przesuwa się po zakresie jej głosu.



Zrodlo