Z uszu ropuchy

Jeśli głos jest instrumentem oryginalnymjak to ujęła awangardowa kompozytorka Joan La Barbara, być może żaby są oryginalnym syntezatorem. Czy istnieje na planecie inna istota zdolna do generowania bardziej zapierających dech w piersiach, nieziemskich dźwięków? Wystarczy zwrócić uwagę na nagrania holenderskiego badacza Feliks Hess wyprodukowane w Australii i Meksyku w latach 80. XX w. Szeroki wachlarz warczenia, klikania i uderzania jego poddanych mógłby dać szansę najbardziej wymyślnej konfiguracji modułowej za swoje pieniądze. Żaby zajmują ważne miejsce w twórczości urugwajskiego muzyka elektronicznego Lechugi Zafiro, znanego również jako Pablo de Vargas: Sześć lat po wydaniu piosenki „Sapo Diablo” lub „Devil Toad” na swoim debiutanckim albumie zagłębia się w obrazy płazów, pt. Z uszu ropuchy (Z uszu ropuchy). Tytuł nie jest jedynie metaforyczny: urzekający projekt dźwiękowy albumu został częściowo stworzony przy użyciu nagrań terenowych ropuch – wraz z odgłosami ptaków, świń, lwów morskich, wody, metalu, drewna, skał, szkła i plastiku.

Gromadzenie dźwięków przez De Vargasa, prowadzone w Ameryce Południowej i Środkowej, Chinach i Portugalii, dało orzeźwiającą, oryginalną paletę o niezwykłej wadze. Jego bębny często dudnią jak wydrążone kłody; w „Tero Sex (Danza Para Piedra Volcánica y Tero)” sugerują uderzenia w kamienie, a pogłos slapback stwarza klaustrofobiczne wrażenie przebywania głęboko w jaskini. Rozpryskująca się ciecz przybiera w „Agua de Vidrio” rytmiczne formy, przywołujące na myśl bębnienie w wodę ludu Baka z Kamerunu i Gabonu – być może połączone z brzękiem kuźni. Jednak z nielicznymi wyjątkami nigdy nie jest jasne, skąd dany dźwięk mógł pochodzić, a de Vargas z przyjemnością wykorzystuje procesy cyfrowe do rozmazywania i zniekształcania dźwięków natury w nierozpoznawalne kształty. Efekt końcowy przypomina trochę stanie w holodeku, którego ekran rozpada się na postrzępione odłamki.

Nie tylko dźwięki Lechugi Zafiro są oryginalne. Nic tutaj nie mieści się w ramach żadnego ustalonego podgatunku. Utwór po utworze – a czasem pomiar po miary – wydaje się zdeterminowany, aby napisać na nowo zasady muzyki klubowej. „Oreja Ácida” otwiera album ciężkimi triami typu stop-start, po czym eksploduje hiperszybkimi przerwami na perkusji. „Botellharpa” rozciąga próbkę harfy lub gitary o nachylonym tonie, na szybkim rytmie 4/4 napędzanym dembowem, wykorzystując fragmenty ciszy i mdlące glissanda, aby siać spustoszenie w płynnym rytmie. Perkusyjne motywy Lechugi Zafiro byłyby wystarczająco potężne, nawet gdyby zostały zaprogramowane przy użyciu konwencjonalnych dźwięków perkusyjnych lub po prostu wybijane na pałeczkach. Ale są one tym bardziej przekonujące, że nieznane barwy łączą się z zawiłymi rytmami. Ruchy jego beatów są podyktowane fizycznym oporem trójwymiarowych obiektów przepychających się przez powietrze; osobliwe mikrorytmy jego synkop zdają się wynikać bezpośrednio z konturów jego sampli.

Zrodlo