Przestrzeń jako instrument

Kiedy Félicia Atkinson nagrywała swój album w 2022 roku Język obrazustanęła w obliczu żywego poczucia nieistotności. Spędzając czas pomiędzy otoczonym Alpami jeziorem Léman w Szwajcarii a pustymi plażami Normandii – nadmorskiego regionu, w którym obecnie mieszka – wpatrywała się w wodę i kontemplowała swoje miejsce pośród jej bezkresu. Często myślała o początkach Ziemi, o meteorytach przebijających powierzchnię wody. „Poczułem się mały” – powiedziała wówczas. „Nadal to robię.”

Muzyka, którą tworzyła po tamtym okresie, była świadomą próbą oddania intensywności tych uczuć, odzwierciedlenia małości, jakiej doświadcza się w konfrontacji z ogromem świata przyrody. Uderzające fale melodii fortepianu i delikatne szepty zostały przebite nagłą ciszą i przestrzenią, pozwalając pięknu i niepokojowi splatać się w dezorientujące aranżacje przypominające kolaż. To nastawienie wyraźnie wpływa na jej najnowszy album, Przestrzeń jako instrument. Surowce są proste. Pracuje z improwizacjami na eliptycznym fortepianie nagranymi na telefonie, intymnymi nagraniami terenowymi natury i ruchu, szeptanymi monologami i poezją, a okazjonalnie abstrakcją elektroniczną. Ale to, co przywołuje za pomocą tych składników, jest obce i intensywne.

Chociaż Atkinson był czasami postrzegany jako artysta ambientowy, Przestrzeń jako instrument rzadko oddaje się prostym przyjemnościom i czystym nastrojom. Jej aranżacje są pełne iluzji i fałszerstw. Właśnie wtedy, gdy sapiący syntezator lub trzepoczący fortepian zaczynają wydawać się zbyt pocieszające, podłoga ustępuje, wyrzucając Cię z powrotem w pustkę przestrzeni. Ta niestabilność najbardziej przyprawia o mdłości w prawie 13-minutowym centralnym utworze płyty „Thinking Iceberg”. Gadające syntezatory dzielą przestrzeń ze zniekształconymi nagraniami terenowymi – podmuchy wiatru i płynąca woda powodują, że mikrofon nie jest w stanie uchwycić ich naturalnej intensywności. Jest upiornie i brzęcząco, potężna masa dźwięków i zakłóceń, czasami przerywanych odległym szeptem Atkinsona. Melodie nigdy nie rozwiązują się tak, jak można by się spodziewać; nie ma dynamicznego katharsis, tylko dźwięki, które się pojawiają, dryfują i ostatecznie wyparowują.

Płyta rzeczywiście pozwala na chwile życzliwości i delikatności pośród tych strukturalnych złożoności. „Sorry” to krótki utwór pełen lodowcowych syntezatorów, labiryntowych linii fortepianu i szumu shoegaze, który przywodzi na myśl zarówno perłową atmosferę Harolda Budda, jak i zawrotne eksperymenty elektroniczne Jefre Cantu-Ledesmy, okazjonalnego współpracownika Atkinsona. „Czy wrócę do ciebie” jest równie zachęcające i czułe. Chmury syntezatorów i zamglonych fortepianów niemal kondensują się w aranżację, która sprawia wrażenie poduszki i schludności. Ale nawet te przyjemne chwile wydają się celowo powstrzymywane, nieprzejrzyste w sposób, który komplikuje i odbiera prosty spokój dzieł.

Zrodlo