„Nie ma dokąd pójść”: gdy Izrael bombarduje Liban, afrykańscy migranci czują się opuszczeni

Soreti*, etiopska migrująca pracownica domowa mieszkająca w Libanie, twierdzi, że ma szczęście, że żyje. Nie było jej w domu, gdy 23 września izraelskie naloty uderzyły w budynki w jej sąsiedztwie w południowym Libanie, mieście Tyr.

„To była masakra” – powiedziała 34-latka z prywatnego domu, w którym ona i dziesiątki innych afrykańskich migrantów, w tym dzieci, znajdują obecnie schronienie. „Właśnie uderzyli w budynki mieszkalne, w których mieszkają starcy i dzieci. Nic mi nie jest, chociaż chyba trochę straciłem słuch. Tutejsze dzieci boją się spać z powodu koszmarów” – powiedziała Al Jazeerze.

Soreti należy do około 175 000–200 000 zagranicznych pracowników domowych mieszkających w Libanie i większość z nich stanowią kobiety. Według raportu Amnesty International z 2019 r., w którym zacytowano Ministerstwo Pracy, co najmniej 75 procent migrujących pracowników domowych w Libanie stanowili wówczas Etiopczycy. Zaczęli przybywać w latach 80. XX wieku, a po zakończeniu wojny domowej w Libanie masowo napływali do kraju przez lata 90. i 2000. XX wieku. Większość podejmuje niskopłatną pracę jako opiekunowie z zamieszkaniem i wysyłają pieniądze swoim rodzinom w domu.

Izrael, który od października ubiegłego roku prowadzi wojnę ze Strefą Gazy, w zeszłym miesiącu nasilił ataki na Liban. Jej wojsko twierdzi, że ofensywa jest wycelowana w obiekty wykorzystywane przez libańską grupę Hezbollah.

Według Ministerstwa Zdrowia tego kraju w zeszłym roku w izraelskich atakach na Liban zginęło co najmniej 1900 osób.

Ponad milion osób zostało wysiedlonych ze swoich domów, a Soreti powiedział, że wśród nich jest wielu innych migrujących pracowników domowych.

„Wszyscy uciekli z miasta w kierunku Bejrutu lub innych miejsc, gdzie mają krewnych. Ale migranci nie mają dokąd pójść” – stwierdziła. „Są inni, którzy śpią na świeżym powietrzu i nie mają dokąd pójść”.

W trzecim co do wielkości mieście Libanu, Sydonie, szkoły zamieniono w prowizoryczne schroniska dla wysiedlonych Libańczyków, powiedział Wubayehu Negash, kolejna etiopska pracownica domowa, która mieszka tam od prawie 20 lat i rozważa ucieczkę.

„Jeszcze nie zostaliśmy uderzeni zbyt mocno. Pobliskie obszary, takie jak Nabatieh i Ghazieh, zostały zniszczone. U nas wszystko w porządku, ale czuję się niepewnie, czy zostanę” – powiedziała Al Jazeerze. „Byłem tutaj [since the Israelis attacked] w 2006 r., a sytuacja jest znacznie gorsza”.

Dym unosi się po ataku armii izraelskiej na dzielnicę Dahiyeh w Bejrucie 3 października 2024 r. [Murat Sengul/Anadolu Agency]

Ataki na Liban mają miejsce kilka lat po wyniszczającym kryzysie finansowym, który rozpoczął się w 2019 r., w wyniku którego lokalna waluta, funt libański, straciła nawet 90 procent swojej wartości. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych do 2021 r. trzy czwarte Libańczyków żyło poniżej progu ubóstwa.

Ponieważ pandemia Covid-19 zaostrzyła kryzys, tysiące pracowników domowych straciło pracę. Według Amnesty International wielu libańskich pracodawców, którzy nie byli w stanie zapłacić pensji swoim zagranicznym pracownikom, zdecydowało się porzucić ich na ulicach przed ambasadami swoich krajów w stolicy, Bejrucie. Mimo to wielu migrantów zdecydowało się pozostać w Libanie, powołując się na brak perspektyw w swoich krajach.

Jednak wraz z rozpoczęciem się w zeszłym roku niemal codziennej wymiany ognia między Izraelem a Hezbollahem na południowej granicy Libanu, ambasady w Bejrucie były coraz bardziej naciskane prośbami o repatriację.

Rząd Filipin – jednego z krajów, z których przybywa wielu pracowników domowych – zmobilizował się i przez większą część roku bezpłatnie repatriował swoich obywateli.

Jednak według pracowników domowych z czterech krajów afrykańskich, z którymi rozmawiała Al Jazeera, reakcja afrykańskich dyplomatów w Libanie była prawie nieobecna.

„To tak, jakbyśmy nie mieli tu ambasad” – stwierdziła Sophie Ndongo, migrująca pracownica domowa i przywódczyni społeczności kameruńskiej w Bejrucie. „Odkąd Izraelczycy zaczęli bombardować Liban, dostaję prośby od Kamerunek, abym pomogła im w repatriacji. Jakbym był ambasadorem!”

Kamerun ma jedynie konsula honorowego w Libanie.

„W ciągu ostatnich kilku tygodni kobiety uciekły z południowego Libanu i przybyły do ​​Bejrutu w poszukiwaniu schronienia. Inni dzwonili do mnie po tym, jak pracodawcy zamknęli ich w domach, uciekli z regionu i zostawili na śmierć” – powiedział Ndongo.

„Pracownicy domowi nie są postrzegani jako ludzie”

Pracownicy migrujący w Libanie są wyłączeni z ochrony zapewnianej pracownikom na mocy krajowego prawa pracy. Zamiast tego ich status reguluje „kafala”, czyli system sponsoringu, który badacze praw człowieka porównują do współczesnej formy niewolnictwa.

W systemie kafala migranci nie mogą dochodzić prawnego zadośćuczynienia za wyrządzone im nadużycia, niezależnie od tego, jak poważne są one. Według Human Rights Watch doprowadziło to na przestrzeni lat do powszechnego wykorzystywania pracowników domowych, a do 2017 r. władze libańskie oszacowały, że co tydzień umierało dwóch migrujących pracowników domowych, głównie w wyniku nieudanych prób ucieczki lub w wyniku samobójstwa.

„Niestety, pracownicy domowi nie są tutaj postrzegani jak istoty ludzkie” – dodał Ndongo. „Rasizm i molestowanie, których doświadczamy w miejscu pracy, nie znają granic. Tak jest od kilkudziesięciu lat i nie widzę żadnych oznak poprawy”.

Migranci w Libanie
Rodzina zbiera się w akademiku dla kobiet w tymczasowym schronisku dla migrantów w Bejrucie, 1 października 2024 r. [Louisa Gouliamaki/Reuters]

W systemie kafala pracownicy migrujący często wymagają interwencji dyplomatów swojego kraju, aby uciec przed pracodawcą stosującym przemoc lub bronić się w sądzie.

W wielu urzędach konsularnych krajów, z których pochodzą pracownicy domowi w Libanie, nie pracują dyplomaci, lecz raczej „konsułowie honorowi” – ​​często obywatele Libanu pracujący w niepełnym wymiarze godzin lub na zasadzie wolontariatu. Poprzednie doniesienia Al Jazeery ujawniły zaniedbanie i złe traktowanie obywateli przez takich konsulów honorowych.

W miarę eskalacji kryzysu w Libanie Al Jazeera odkryła, że ​​Konsulat Honorowy Kenii i urzędy konsularne Etiopii za pomocą swoich stron w mediach społecznościowych wzywały obywateli do przesyłania dokumentów tożsamości za pośrednictwem WhatsApp w celu zarejestrowania obywateli do ewentualnej potencjalnej repatriacji.

Jednak w obliczu odwołania większości lotów z międzynarodowego lotniska Rafic Hariri w Bejrucie i rosnącej intensywności izraelskich ataków nie jest jasne, czy loty repatriacyjne będą mogły zostać zaplanowane w najbliższym czasie.

Al Jazeera skontaktowała się z biurami dyplomatycznymi rządów Etiopii i Kenii w Bejrucie, ale nie otrzymała odpowiedzi.

Wyrzucony „za to, że nie jest Libańczykiem”

Sandrine*, obywatelka Madagaskaru, powiedziała, że ​​przez dwa dni była bezdomna i nie miała dokąd się udać po ucieczce z domu na przedmieściach Dahiyeh w Bejrucie, zniszczonego przez izraelskie naloty.

„[Madagascar’s honorary consul] wysyła na Facebooku wiadomości, w których życzy nam wszystkiego najlepszego, ale tak naprawdę nam to nie pomaga” – powiedziała Sandrine. „Wciąż pamiętam wybuch w dniu, w którym zamordowano [Hezbollah leader Hassan] Nasrallah. To był najstraszniejszy dźwięk, jak setki trzęsień ziemi. Obróciło wszystko w popiół.”

Nie jest jasne, czy migrujący pracownicy domowi znajdują się wśród ponad 11 000 ofiar odnotowanych przez Ministerstwo Zdrowia Libanu, chociaż Sandrine twierdzi, że wiele z nich na pewno jest, sądząc po zniszczeniach, których była świadkiem.

Dwóch obywateli Etiopii przebywających w Tyrze powiedziało Al Jazeerze, że wiedzą o śmierci dwóch etiopskich pracowników domowych, którzy zginęli wraz ze swoimi pracodawcami, gdy ich budynki mieszkalne zostały zrównane z ziemią w wyniku nalotów – relacje Al Jazeera musi jeszcze niezależnie potwierdzić. Ministerstwo Zdrowia Libanu nie podaje ofiar według narodowości.

Sandrine powiedziała, że ​​dla tych, którzy przeżyją, znalezienie schronienia jest wyzwaniem, nie tylko ze względu na poważny niedobór miejsc noclegowych. Powiedziała, że ​​w Bejrucie wiele domów i szkół przekształcono w publiczne schroniska dla przesiedleńców, ale wszystkie odmówiły jej i innym migrantom dostępu ze względu na posiadane dokumenty. W końcu udało jej się znaleźć przyjaciół, u których mogła się schronić.

„Powiedzieli, że brakuje nam dokumentacji, ale według mnie zasada jest taka, że ​​obowiązuje zasada: „tylko dla Libańczyków”.

Dziecko śpi w tymczasowym schronisku dla migrantów przy kościele św. Józefa w Bejrucie
Pięcioletnie dziecko śpi w tymczasowym schronisku dla migrantów w Bejrucie [Louisa Gouliamaki/Reuters]

Na północ od kraju, w mieście Trypolis, Selina*, pracownica migrująca z Sierra Leone, powiedziała Al Jazeerze, że znajduje się w grupie 70 migrantów, głównie z Sierra Leone i kilku z Bangladeszu, których wyrzucono ze schroniska szkolnego za niestosowne będąc Libańczykiem.

„Uciekłem ze swojej okolicy, ponieważ otrzymaliśmy ostrzeżenie od Izraelczyków, że zamierzają zbombardować ten obszar. Dołączyłam do grupy członków mojej społeczności, którzy podobnie jak ja zostali wysiedleni z różnych obszarów i szukali schronienia. Były z nami matki z niemowlętami.

„Słyszeliśmy, że w szkole w Trypolisie znajduje się schronisko, więc wsiedliśmy do autobusu z Bejrutu i tam dotarliśmy. Do szkoły docieraliśmy między północą a drugą w nocy. Chyba nikt nas tak naprawdę nie widział. Dopiero w godzinach porannych zauważyli, że jesteśmy migrantami.

„Rano Ochrona Generalna [Lebanese immigration authorities] przyszedł i powiedział, że schronisko nie jest dla nas. Zmusili nas do opuszczenia i nazwali nas „ajnabi”. (po arabsku „cudzoziemiec” lub „obcy”).

Selina powiedziała, że ​​grupa w końcu wróciła do Bejrutu, gdzie policja poinformowała ich, że nie są mile widziani na chodniku w centrum miasta, mimo że jest ono zalane wysiedleńcami.

„Spędziliśmy w ten sposób pięć dni śpiąc na świeżym powietrzu. Każdej nocy padał ulewny deszcz i bombardowania. Mimo to ludzie wciąż wzywali na nas policję. Kiedyś próbowałem przekonywać policję, mówiąc, że są z nami dzieci. Załamałam się, płacząc.”

Organizacje prowadzone przez imigrantów i lokalne libańskie organizacje non-profit starają się znaleźć prywatne domy życzliwych nieznajomych i kościoły oferujące schronienie wysiedlonym migrantom – mężczyznom, kobietom i dzieciom.

Jak dotąd główne agencje humanitarne, w tym Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji ONZ (IOM), niewiele zrobiły, aby wziąć na siebie ten ciężar i zwracają się do organizacji społeczności migrantów, aby zajęły się kwestią schronisk, według trzech pracowników organizacji humanitarnych zaznajomionych z problemem i przesłaniami widziana przez Al Jazeerę. Biuro IOM w Bejrucie nie odpowiedziało jeszcze na wysłane e-mailem zapytanie Al Jazeery w tej sprawie.

Tsigereda Birhanu, etiopska imigrantka i pracownica humanitarna pracująca dla etiopskiej organizacji Egna Legna Besidet prowadzonej przez etiopskich migrantów, potwierdziła Al Jazeerze, że wysiedlonym Afrykańczykom rzeczywiście odmówiono wjazdu do schronisk, w tym szkół i kościołów.

Dodała, że ​​jej organizacja znalazła schronienie dla 45 kobiet z grupy Seliny, dostarczając im także żywność i materace. Pozostałą część grupy wspierała inna organizacja.

„Schronienie jest tutaj dużym problemem. Oficjalnie nie ma żadnych ustaleń dotyczących migrantów. Gdyby nie życzliwi ludzie, na ulicy byłoby ich jeszcze więcej. Zbliża się zima, więc robi się tu coraz zimniej.

Tsigereda udostępniła także materiał filmowy przedstawiający, jej zdaniem, opuszczony plac budowy w Bejrucie, wykorzystywany jako schronienie dla 60 migrantów z Bangladeszu wysiedlonych z obszarów kraju objętych bombardowaniami, którym w podobny sposób odmówiono dostępu do publicznych schronów.

Pracownikka organizacji humanitarnej wyraziła zaniepokojenie faktem, że wielu wysiedlonych migrantów „ma stany lękowe i problemy z sercem, które pogarszają się z powodu nalotów”. Ale małe organizacje, takie jak jej, nie mogą zapewnić zbyt dużej pomocy.

„Nie mamy środków, aby zaspokoić popyt” – stwierdziła. „Potrzebujemy żywności, lekarstw i ubrań dla osób przesiedlonych i osób, które przeżyły traumę”.

*Imiona zmienione w celu ochrony prywatności niektórych nieudokumentowanych i bezbronnych kobiet.



Zrodlo