Netanjahu wyznacza tempo dla Stanów Zjednoczonych

Podczas gdy rok po 7 października planeta z niepokojem patrzy na Bliski Wschód, dziś Benjamin Netanjahu ma całkowitą kontrolę nad programem. Zarówno w Izraelu, jak i poza nim jest on uparcie krytykowany za brak jasnej i spójnej strategii, wykraczającej poza bezpośrednie cele partyzanckie. Jednak w ostatnich tygodniach nowe interpretacje zyskują na sile. Nie chodzi tu o porwanych ludzi, nawet o Gazę czy Hezbollah: obecnie premier stara się zaburzyć równowagę na Bliskim Wschodzie, obierając za cel swojego wielkiego regionalnego wroga, Iran, i miażdżąc każdego ze swoich satelickich partyzantów w Palestyna, Jemen czy Liban. To wielkie słowa. Izraelowi brakuje sił, aby narzucić nowy porządek regionalny, gdyby nie wsparcie Stanów Zjednoczonych, których wizerunek został poważnie nadszarpnięty.

Najpoważniejszą rzeczą jest to, że reszta aktorów zdaje sobie sprawę, że kiedy dochodzi do konfrontacji, dyplomacja i prawo międzynarodowe są bezwartościowe w porównaniu z brutalną siłą. Iran jest dziś jasny, że gdyby zakończył swój program nuklearny, sytuacja byłaby zupełnie inna. Waszyngton za prezydentury Obamy próbował dojść do porozumienia z reżimem ajatollaha, mając nieskrywany zamiar opuszczenia regionu. Opuszczenie tego pola minowego Bidenowi najbardziej by się podobało, ale Netanjahu, przywódcy, z którym na pewno nie sympatyzuje, udało się wciągnąć go w swoją strategię.

Zrodlo