Leona

Miniony czas zawsze był balsamem dla Leona Bridgesa, piosenkarza neo-soulowego, który po raz pierwszy zasłynął dzięki celowemu odrodzeniu R&B sprzed Motown w swoim debiucie w 2015 roku. Powrót do domu. Z każdą kolejną płytą Bridges coraz bardziej wkraczał w epokę nowożytną, a jego czwarty album Leonaunosi się w innej płaszczyźnie: to nostalgiczna podróż, która ukrywa swój sentymentalizm pod mocno stylizowaną, ultrapolerowaną powierzchnią zewnętrzną.

Tam, gdzie Bridges wcześniej traktował swoje łykanie z przeszłości jako oznakę autentyczności, wszystkie zapożyczone dźwięki były włączone Leona są świadomie zamazane, grając na zbiorowych wspomnieniach wspólnych dobrych czasów. Połączone w całość otaczający pogłos, uspokajające rytmy i melodyjna tęsknota składają się na zużyty album z wycinkami dla Bridgesa, narzędzie, które pozwala mu wspominać w wygodnym odpoczynku. Umieszczając go w jednym z kluczowych utworów na albumie, znajduje się w „Peaceful Place”, ciesząc się słodką ciszą jasnego, słonecznego widoku.

Leona utrzymuje tę błogą postawę przez całe zwięzłe 43 minuty albumu. Bridges stworzył swój delikatny wpływ w tandemie z Ianem Fitchukiem i Danielem Tashianem, parą producentów, którzy od tego czasu są głównymi współpracownikami Kacey Musgraves. Złota godzinaalbum z 2018 roku, który przyniósł piosenkarzowi country nagrodę Grammy w kategorii Album Roku. Złota godzina jest planem Leonaszczególnie w sposobie, w jaki odnowione dźwięki vintage służą jako stylowe akcenty współczesnego popu. Zacieranie się gatunków i epok w twórczości Musgravesa było celowo amorficzne, w wyniku czego muzyka mogła płynnie trafiać na playlisty muzyki pop i country. Bridges próbuje podobnego triku Leona. Unikając wszystkiego, co wyraźnie współczesne, ostatecznie stworzył album, który brzmi kwintesencją nowoczesności, ponieważ można go rozłożyć na dowolną liczbę scenerii; zabrzmi równie dobrze w domu na playlistach przeznaczonych do porannej kawy lub wieczornego chilloutu.

Bridges czerpie z wielu źródeł, poruszając zarówno introspektywny folk, jak i pulsujący pop. Tym, co łączy album, jest wszechobecna różowa nostalgia, której podstawą jest jego niekończąca się wdzięczność. Na początku albumu przedstawia listę uczuć do prania w „That’s What I Love”, nadając kojący ton, który ani razu nie jest złamany. Rzeczywiście zasypuje płytę nutami nieprzyjemności – pod słonecznym pulsem „Panther City” kryje się sugestia kłopotów czających się w dzielnicach otaczających jego dom z dzieciństwa – ale jego słodki, zaokrąglony ton i delikatnie rzeźbiona sceneria sprawiają wrażenie, że zostawił ciemność za sobą. Nie ma tu ani szorstkości, ani ziemistości: to fantazja zbudowana z przyjemnych wspomnień i zakurzonych starych płyt.

Fantazja może oczywiście być pociągająca, zwłaszcza gdy jest wyczarowana z troską, jaką Bridges, Fitchuk i Tashian wnoszą do serialu. Leona. Opierając się mocno na wypalonej słońcem duszy początku lat 70., trio maluje akustycznymi bębnami, stonowanym funkiem, fuzzową gitarą, błyszczącymi klawiszami i, w przypadku „Laredo”, jazzowym fletem. Żaden z utworów Leona brzmią dokładnie tak samo – zmysłowy, powolny utwór „Ain’t Got Nothin’ on You” ustępuje miejsca tęsknej fortepianowej balladzie „Simplify”, a duszpasterskie błagania „Ivy” wkraczają w zmysłowy „Ghetto Honeybee” – ale dla wszystkich jego różnorodność, Leona jest dziwnie monochromatyczny, wręcz wyspiarski. Zrzuć winę na rzemiosło studyjne, które jest tak gładkie, że nie pozwala na włączenie się do akcji; aranżacje są pozbawione powietrza i nie pozostawiają miejsca na dysonanse i wypadki. Dbamy o czystość produkcji Leona czuć dziwnie brak tarcia. Wszystkie emocje, jakie Bridges odczuwa, gdy spogląda wstecz, zostają spłaszczone w innym teksturalnym elemencie miksu, co skutkuje albumem tak pocieszającym jak chłodny letni wietrzyk – i równie efemerycznym.

Wszystkie produkty prezentowane na Pitchfork są niezależnie wybierane przez naszych redaktorów. Jeśli jednak kupisz coś za pośrednictwem naszych łączy detalicznych, możemy otrzymać prowizję partnerską.

Zrodlo