Diego Garrocho: "Zakładamy szczęście jako hedonistyczny imperatyw, ale są chwile, kiedy ból jest formą przejrzystości"

Czy istnieją bóle nie do pokonania? Cóż, fakt, że istnieją bóle nie do pokonania, jest faktem, w który nie można, moim zdaniem, wątpić. Wszyscy możemy sobie wyobrazić wydarzenia, które są na tyle traumatyczne, że pozostawiają w nas niezatarty ślad, a istnieją cierpienia, które mogą być nieodwracalne.

Istnieje wiele rodzajów bólu. Jest ból naturalny, jak śmierć starszego rodzica, ale są też bóle, które wymykają się przewidywalnemu scenariuszowi biografii. Być może te sekundy są najtrudniejsze do pokonania. Bóle, które nas odwiedzają i pozostają na zawsze. Wspomnienia, które nas nie opuszczają i nieobecności, które nigdy nie przestaną takimi być.

Za każdym razem, gdy myślę o bólu, który jest wymuszonym doświadczeniem ludzkiej egzystencji, ponieważ nie ma człowieka, który by go nie doświadczył, zwykle przypominam sobie reakcję Juliána Maríasa, gdy w wywiadzie odniesiono mu się do śmierci żony i Zapytali, czy już mi przeszło. Filozof odpowiedział z całkowitym spokojem, że ani nie pogodził się ze śmiercią żony, ani nie miał zamiaru nigdy tego zrobić. Jego głos był spokojny i nie było w jego słowach poczucia obcości. Powiedział co czuje. Koniec.

Nie mam zielonego pojęcia o terapeutycznym leczeniu bólu patologicznego, ale wierzę, że w słowach Marías było coś mądrego. Uparcie zakładamy, że szczęście jest niemalże hedonistycznym imperatywem, ale są chwile, kiedy ból jest niczym więcej jak formą przejrzystości. To cena, jaką musimy zapłacić za przejęcie odpowiedzialności za to, co się dzieje.

Dobre życie, pisał Platon w „Filebusie”, jest pełne dobrych przyjemności, ale także pewnych cierpień, które mają w sobie ziarno prawdy i dlatego należy je przyjmować z hartem ducha i pewną miłością do własnego losu. Kto wie? Umiejętność stawienia czoła temu, co nieuniknione i nieodwracalne, jest być może jednym z sekretów osiągnięcia, miejmy nadzieję, tego, co klasycy nazywali dobrym życiem.

Zrodlo