Urodzone konie

Wznieśmy toast za wielki swing i nalejmy trochę za nieosiągnięte cele. Pierwszy studyjny album Mercury Rev z oryginalnym materiałem od dziewięciu lat to rzadka rzecz: dzieło, które podwaja, a nawet poczwórnie obniża dziwny pomysł, rzucając wyzwanie rynkowości, a nawet czytelności. Zespół napisał i nagrał Urodzone konie, zmiksowałem i zmasterowałem, a następnie wydałem, co stanowi bezczelne zaangażowanie w bit. Jest coś godnego podziwu w fakcie, że istnieje, ponieważ są to materiały, z których budowane są kulty — nie te o białych szatach i przelatujących kometach, ale takie, które ratują zagubione przedmioty i redefiniują je jako cenne. Czy Urodzone konie przeznaczone do stania się obsesją kultową?

To już drugi raz, kiedy podjęli takie ryzyko. Po komercyjnej porażce ich trzeciego albumu z 1995 r. Do zobaczenia po drugiej stronieMercury Rev skutecznie rozpadł się i zjednoczył jako zupełnie inny zespół pod tą samą nazwą. Porzucając riffy pochodzące z punku i eksplozje zniekształceń, które definiowały ich muzykę, przyjęli dziwną pastorałkę, oddając się kaprysom zarówno ludowym, jak i filmowym, ziemskim i magicznym; Piosenki dezertera, ich niespodziewany powrót, brzmiał jak transmisja z nawiedzonego lasu. To było ogromne, potencjalnie odstraszające ryzyko, ale opłaciło się pięknie i ożywiło zespół na nowe tysiąclecie. Być może to właśnie chcieli osiągnąć Jonathan Donahue i Sean „Grasshopper” Mackowiak, kiedy tworzyli Urodzone koniektóra próbuje znacznie mniej dramatycznej transformacji i kończy się spektakularną porażką.

Wszystko zaczęło się, gdy Donahue podszedł do mikrofonu i zaczął śpiewać. Zamiast wysokiego, pustego chrapliwego tonu, który stał się jego znakiem rozpoznawczym od Piosenki dezerterato co wychodziło z jego ust było głębsze i bardziej gardłowe — coś bliższego mówieniu niż śpiewaniu. Napisali nowe piosenki do tego nowego brzmienia, pisząc teksty, które świadomie brzmią jak poezja do recytowania. Zespół wymienił kompozytora Tony’ego Conrada, poetę Roberta Creeleya i Łowca androidów ścieżka dźwiękowa jako inspiracja, ale Urodzone konie brzmi bardziej jak Dwie strony Leonarda Nimoya lub albumy Roda McKuena, poety pop z lat 60. i 70., który był Thomasem Kinkade swojego medium. Ta niezwykła paleta jest na początku zaskakująca i potencjalnie przekonująca jako haczyk, na którym można powiesić album. Mogłaby być czymś, co wstrząsnęłoby muzyką pop w innym kierunku lub przynajmniej rozszerzyłoby indie rock, aby włączyć nowy zestaw punktów odniesienia. Ale tak się nie dzieje.

Dziwne, że te piosenki nie są aż tak dziwne. Mercury Rev nigdy nie wstydzili się kiczu, ale Urodzone konie powściąga niektóre z ich bardziej ekscentrycznych impulsów, nawet gdy oddaje się nowym muzycznym. Każda piosenka jest dokładnie o tym, o czym mówi jej tytuł. „Mood Swings” opowiada o tym, jak Donahue ma wahania nastroju. W „Patterns” zauważa wzorce w codziennym życiu, a czy to nie jest coś? W „Ancient Love” celebruje miłość tak starą, że aż starożytną. Przez cały czas Urodzone konieDonahue wielokrotnie przedstawia się jako ptak. Wie, dlaczego ptak w klatce śpiewa. W jego piersi mieszka ptak. Każda piosenka brzmi jak pierwszy szkic, młodzieńczy i solipsystyczny, podczas gdy powinna być otwarta i pełna wdzięku. Tęsknisz za niezgłębionym zwrotem akcji lub szczyptą naprawdę dziwacznych obrazów, za czymkolwiek, co mogłoby zakłócić nieustanny wylew poezji Trapper Keeper.

Zrodlo