Otwór Erth

Chillwave może i pojawił się, ale jego zamglone ślady są wszędzie: lofi hip-hopowe rytmyTame Impala nadal dominuje jako gwiazda festiwalu, niekończący się napływ bezkształtnych utworów syntezatora AI unoszących się w Spotify jak wyspa śmieci na Pacyfiku. Oderwana od prawdziwego talentu swoich praktyków OG, scena, na której pojawił się Chaz Bear (z domu Bundick) jako Toro y Moi, znalazła prawdziwą siłę przetrwania w obecnym ekosystemie nieofensywnych, niejednoznacznie jazzowych/funkowych/ambientowych dźwięków zaprojektowanych dla Maximum Vibe Wattage.

Każdy niezależny artysta, który przetrwał tak długo jak Toro y Moi, musi się dostosować, a oprócz zanurzenia się w disco, indie rocku i ambient, Bear rozszerzył swoją działalność na współpracę z głównymi współpracownikami, takimi jak Flume i Travis Scott. Jego nowy projekt Toro y Moi, Otwór Erthjest odniesieniem do ezoterycznego magazynu o kontrkulturze Katalog całej Ziemiktóry Steve Jobs kiedyś nazwał „miękką okładką Google”. Ale chociaż inspiracje hip-hopem i pop-punkiem, z których Bear korzysta w tym albumie, mogły dominować w kulturze połowy lat 2000., w której się wychował, pojawiają się one Otwór Erth już nadużyli gościnności. W przeciwieństwie do jego 2015 r. Samantha mixtape, w którym Bear eksperymentował z samplami R&B i utworami Kool AD ​​i Rome Fortune, aby uzyskać unikalne, atmosferyczne brzmienie, Otwór Erth stara się brzmieć jak coś innego niż imitacja.

Trudno winić Beara za próbowanie emo-rapu, skoro od przedszkola, kiedy 24kGoldn był w przedszkolu, był na peryferiach obu. Ale w tym tkwi problem: ma teraz 37 lat i brzmi dokładnie tak, jak na swój wiek, ponieważ przyjmuje rytm muzyki tworzonej niemal wyłącznie przez i dla osób młodszych od iTunes. Nie pomaga fakt, że wiele jego hiphopowych nawiązań przypomina dźwięki z epoki sprzed pięciu lat. „Wracamy jak niegrzeczni nastolatkowie” – oznajmia Bear w „Walking in the Rain”, potencjalnym Astroświat resztki z syntezatorami hiperprzestrzennymi i wtrąceniami Auto-Tune. „Off Road” brzmi jak piosenka Roddy’ego Riccha o utknięciu w korku; brzęcząca gitara i błotnisty wokal na połowie albumu są dłużne Lil Peepowi, bez patosu i strachu, które czyniły go przekonującym. Nawet gdy Bear zaprasza indie contemporary Bena Gibbarda do „Hollywood”, pakuje wokalistę Death Cab for Cutie w trap beat, który łączy się z jego zwiewnym tonem jak olej i woda.

Ostatnim razem, gdy Bear przedstawił się jako gawędziarz, w 2017 r. Gwizd Gwizdwyniki były nijakie. Gdy podejmuje dwa gatunki, które są notorycznie przeładowane tekstami, Otwór Erthjego słabości są widoczne bardziej niż kiedykolwiek. W hymnie striptizerek „Babydaddy” najlepsze, co potrafi, to rymować „UGA” z „MBA”. Gdzie indziej wypełnia refreny ładnie brzmiącymi banałami — „Byłem jak kamień, odgrywałem role, byłem jak wiatr” — to byłoby w porządku jako dekoracja, ale wyszłoby jak bełkot, gdyby umieścić to na pierwszym planie w miksie. Dwoma wyjątkami są „CD-R” i „Tuesday”, transmisje z wczesnych dni Beara jako początkującego muzyka z odświeżająco aroganckim podejściem do celebrytów. „Blackberry days, I would talk to anyone” — śpiewa do rytmu, który brzmi, jakby został wyekstrahowany z pakietu oprogramowania Y2K. Działa to o wiele lepiej niż jego obszerne cytowanie „Anthems for a Seventeen Year-Old Girl” w „Heaven” lub bezpodstawne odniesienie do Toma Petty’ego podpierające „Reseda”.

Zrodlo