Czy pamiętasz czasy, kiedy Destroy Lonely dropy wydawały się certyfikowanymi momentami, kiedy jego wokale rozbrzmiewały w rytmach tak królewskich i lśniących jak witraż? Teraz wyrzuca ledwo dopieczone taśmy i wdaje się w kłótnie na Twitterze. Wśród składu wytwórni Opium Playboi Cartiego pomysłowy i zwariowany Ken Carson coraz bardziej go przyćmiewa. Co najgorsze, była dziewczyna ma oskarżony go o napaść fizyczną — oskarżenie, które zaprzeczył. W momencie, gdy gwiazdy co tydzień tracą popularność, upadek Lone’a wydaje się szczególnie gwałtowny. Jego nowy album porzuca żałobny, gitarowy klimat zeszłorocznego, zbyt długiego debiutu, który wywołał tsunami pogardy. Wygląda to jak próba odzyskania jego miejsca jako ulubieńca kultu.
MIŁOŚĆ TRWA WIECZNIE to wszystko błyszczące rytmy i słodkie wokalne szaleństwa. Ale zamiast wskrzesić złotą erę Lone’a, taśma jest przeładowana ekstrawaganckimi flex-rapowymi tropami, jakby sam SparkNotował. Żadna piosenka nie jest po prostu okropna; tak samo żaden tekst, refren ani przebieg wokalny nie pozostawiają większego wrażenia. Wyobraź sobie album Travisa Scotta bez żadnych dodatków — to bezwietrzny skarbiec pełen najlepszych przechwałek, jakie ChatGPT może wygenerować, i anonimowo eleganckich instrumentali, które świecą jak podróbki biżuterii.
Pustka jest frustrująca, ponieważ Lone wyraźnie chce stworzyć wciągający świat dla swojej muzyki. Jego okładka jest zawsze elegancko zaprojektowana. Wyreżyserował krótki film na potrzeby swojego ostatniego projektu. Konceptualizuje odrębne persony dla nowych albumów, przypisując sobie przydomek dla każdej z nich. Gdyby wzrok mógł zabijaćbył Look Killa; teraz jest Baby Money. Ale to tyle, ile sięga jego kreatywność — jako ćwiczenie brandingowe, aby wydawać się fajnym, tajemniczym i niejasno artystycznym. Ma Swiftowski impuls do automitologii, ale jego opowiadanie historii nie trafia w sedno. Jest coś niemal imponującego w sposobie, w jaki Lone sprawia, że luksus i hedonizm brzmią ponuro poprzez powtarzanie. To niekończący się maraton nadmiaru, polegający na uprawianiu seksu, popijaniu, lataniu do Los Angeles, robieniu napadów, zarabianiu miliona za milionem za milionem. Nawet tytuł —MIŁOŚĆ TRWA WIECZNIE—wydaje się bezcelowe, nie ma nic wspólnego z 95 procentami albumu. Nie ma tu żadnych miłosnych nuceń, żadnych tęsknych trzepotów syntezatora, żadnych romantycznych spostrzeżeń.
Beaty, niemal wyłącznie produkowane przez Lil 88, są bogate w fakturę, ale puste, jak wolne od opłat licencyjnych trap beaty, wystrojone budżetem blockbusterowym. Nawet po kilkunastu przesłuchaniach nadal będziesz się starał wybrać którykolwiek z nich z listy. Kilka, które zapadają w pamięć, jest hipnotycznych i kosmicznie niespokojnych, jak „LUV 4 YA”, który ma lodowaty powiew eksperymentalnego basowego utworu. Jest jednym z niewielu, który mutuje w miarę trwania utworu, z dronami i klawiszami, które odzwierciedlają pijackie wokale w przejściu. Lodowate fragmenty syntezatora mrowią mózg w „LOVE HURTS”, który mógłby być ścieżką dźwiękową Lone i Lil Uzi Vert spacerującymi po Plutonie w całkowicie czarnych kombinezonach kosmicznych Ricka Owensa. Kiedy Lone chwali się „To nie jest styl życia, to po prostu życie” nad szaleńczo kręcącą się karuzelą podziemnego świata „SAY THAT”, jesteś niemal przekonany, że ma kontrolę nad karnawałem. Ale potem następuje przerwa w dostawie prądu i powrót do rytmów.
Kiedy ma ochotę spróbować, szybkie zmiany przepływu i rzadki, głupkowaty bar ożywiają wszystko. Jednak nawet jego bardziej nieprzewidywalne i energiczne spazmy tonalne — „wow wow” w „SYRUP SIPPIN”, chropawy odlot w „HONESTLY” — brzmi jak podróbki wokalnych tików Cartiego i Travisa. Niektórzy z najbardziej ekscytujących nowych raperów, jak che, nadrabiają słabe pisanie ciągle zmieniającymi się, dziwacznie zwariowanymi bitami. Tak było kiedyś w przypadku Lone’a. Tym razem wydaje się, że on i Lil 88 byli zamknięci w studiu, dopóki nie stracili wszelkiej perspektywy. Czy miłość trwa wiecznie? to pytanie, które Lone może wkrótce zadać swoim najwierniejszym fanom, których cierpliwość może zostać wystawiona na próbę przez tak płaski i pozbawiony smaku album.