Białe róże, mój Boże

To jeden z niewielu zrozumiałych tekstów. Co zaskakujące, na płycie znajdują się notatki, które ujawniają, co śpiewa Sparhawk, choć biorąc pod uwagę, jak niejasna jest większość jego słów w muzyce – jak powiedział, większość z nich ma charakter swobodnych skojarzeń – zbyt dokładne ich analizowanie wydaje się akademickie. Są przebłyski ewangelii, Jezusa i diabła; krew, przynęta i padlina. Najczęściej jest podejrzliwy wobec idealizmu i zbawicieli, propagandystów agnostycznych wobec faktów, każdego, kto boi się „pauzy ukrytej i surowej”, linii, którą toczy się wokół ust jak kulka w „Nie 1”. „Black Water” to footworkowy utwór z subtelnie obskurnym motywem, niemal godnym Nine Inch Nails; w tym miejscu Sparhawk nalega: „Niech nienawiść i sława nie wyznaczają zegara”, a także wymyka się: „Nie jestem twarzą, która zasmuca”. Niezależnie od tego, czy jego tematem jest smutek, czy coś bardziej skierowanego na zewnątrz, wyraźnie sprzeciwia się wygodzie, jaką stanowią z góry ustalone role lub gładkie narracje zamiast siedzenia z trudnymi prawdami.

Najjaśniejsze i najbardziej spójne części Białe róże, mój Boże to bardziej fragmentaryczne, przypominające mantrę piosenki, w których Sparhawk sięga w nieznane – i które również wydają się być fragmentami najbardziej związanymi z Parkerem. „Niebo” – śpiewa w pięknej, przypominającej złom piosence o tym samym tytule – „to samotne miejsce, jeśli jesteś sam”. Niemy głos jego córki wibruje w drgającym, musującym rytmie, gdy pyta: „Będziesz tam?” „Feel Something” brzmi jak przeciwieństwo „I Made This Beat”, desperacko poszukując wrażeń pośród odrętwienia: „Czy czujesz coś tutaj?” Sparhawk zadaje pytanie na tuzin różnych sposobów, jego głos jest żałosny, fragmentaryczny, samotny, ostatecznie tak mocno skompresowany, że prawie trzeszczy, gdy szuka iskry emocjonalnej. W uderzających klawiszach jest coś niemal cielesnego i funkowego, co stanowi rażący kontrast w stosunku do robotycznego, desperackiego wokalu.

Po śmierci Parkera Sparhawk nie tylko nagrał ten album i piosenki, których premiera odbyła się w Le Guess Who?; wraz z synem założył także funkowy zespół Damien; inny funkowy zespół o nazwie Derecho Rhythm Sekcja, w którym występuje oboje jego dzieci; covery Neila Younga Tired Eyes; oraz noise-rockowy zespół Feast of Lanterns. W przyszłym roku wyda wspólny album z bluegrassową grupą Trampled by Turtles z Duluth; gra na nowej płycie Ojca Johna Misty’ego. Jest wszędzie, od wyrafinowanych sal koncertowych po okoliczne bary. Wszędzie może stać się kościołem, rozpowszechnianiem ducha, który może łączyć; pęd utrzymuje tego ducha przy życiu.

Jego nieubłaganie porywający nowy album tylko raz zatrzymuje się na chwilę, by zaczerpnąć oddechu, przy zamykającej piosence „Project 4 Ever”, kolejnej, która zdaje się utrzymywać Parkera w jego porywającej, kosmicznej dziwaczności boysbandu. („Chciałem cię wtedy obudzić wszystkim, czym mogłem być” – świergocze.) Napięcie na płycie pęka, a piosenkę zalewa ogromna, iskrząca potop. To piękne i pochłaniające, rezonujące z pokusą pustki – jak łatwo byłoby poddać się bólowi i ciemności. Potem cichnie i przechodzi w statyczne echo, a głos Sparhawka powraca, wzywając do ruchu do przodu: „I tak dalej, i dalej”. Białe róże, mój Boże nie będzie dla wszystkich fanów Low i choć – być może tak jak w przypadku dziwnie porównywalnego pośmiertnego albumu SOPHIE – jego odbiór z pewnością złagodzi dobra wola, jest jednak samodzielny. Wydanie przez Sparhawka płyty tak natychmiastowej i nieokreślonej wydaje się być gestem wiary, zarówno w cierpliwość słuchaczy, jak i w muzyczną przyszłość, która może jeszcze rozkwitnąć.

Wszystkie produkty prezentowane na Pitchfork są niezależnie wybierane przez naszych redaktorów. Jeśli jednak kupisz coś za pośrednictwem naszych łączy detalicznych, możemy otrzymać prowizję partnerską.

Alan Sparhawk: Białe róże, mój Boże

Zrodlo