Uniwersytety przeciwko protestowi: List od skromniejszego absolwenta

Zawsze tu byliśmy. Na uniwersytecie mobilizacja policji w jej prześladowaniu myśli antykolonialnej. Na zawieszaniach i „rozmowach” z antykolonialnymi profesorami, aresztowaniach świadomych dysydentów oraz stręczycielstwie koncepcji antyrasistowskich i zmuszaniu ich do służby przemocy kolonialnej. Przywłaszczając sobie walkę z antysemityzmem, rozpoczętą od Warszawy po Crown Heights, aby uczynić z niej ludzką tarczę dla podboju osadników, tak aby nawet partia polityczna pełna negacjonistów Holokaustu, którzy jeszcze wczoraj siali strach przed Georgem Sorosem, „żydowscy lasery” i „elitę bankową” można bez problemu przekształcić w krzyżowców przeciwko antysemityzmowi.

Nie dziwię się, że moja, jak mówią, alma mater, jest centralnym miejscem kampusu w walce uniwersytetów z protestem. Nie jestem też zaskoczony, że moi mentorzy i doradca ds. rozpraw doktorskich pozostają na celowniku władzy osadników.

Podobnie jak wielu, wybrałem Uniwersytet Columbia na studia magisterskie nie ze względu na jego pozycję w Ivy League czy znakomitą reputację; i na pewno nie z powodu „przyjęcia dziedzictwa”. Niewiele wiedziałem o tych sprawach.

Wybrałem szkołę, która miała najniebezpieczniejszych nauczycieli akademickich, zgodnie z listą sporządzoną przez słynnego „prawicowca” Davida Horowitza, którą odwróciłem i wykorzystałem jako „Przewodnik po najlepszych amerykańskich uczelniach”.

Jeśli człowiek, który następnie oczerniał „Nie mogę oddychać”, protestował w ramach „rasistowskiego oszustwa”, uważając, że profesor lub szkoła są „niebezpieczne” dla jego sprawy, byłem tam. Które programy akademickie były najbardziej znienawidzone przez tych, którzy trywializują nasz lincz? Zapisz mnie. Kim byli jego najbardziej znienawidzeni profesorowie na studiach magisterskich i doktoranckich? Szukałem ich jako moich doradców.

Tłum, który walczy z analfabetyzmem politycznym i historycznym, który spycha prawdę w zapomnienie, karze czarnych uczniów i zakazuje książek na plantacjach, w więzieniach i radach szkolnych, zawsze będzie wskazywał naszych mędrców widłami.

Należę do pozostałych absolwentów. Druga klasa. Spośród tych, którzy nie mogą grozić wstrzymaniem datków, jeśli szybko nie stłumicie powstania w Soweto. Ci pierwsi tokeny, których zrekrutowaliście do strony internetowej i którzy, jak się okazuje, to nie tylko przytłumione uśmiechy, które istnieją wyłącznie w broszurach jako dowody postępu w zakresie różnorodności, równości i włączenia społecznego. Tych, których nie dadzą się udobruchać zabawami w „dekolonizację programu nauczania” i którzy widzą, jak wasza inkluzywność chowa się w owczej skórze. Którzy nie są zamierzonymi adresatami Twoich masowych e-maili, zapewniając, że sprzeciw zostanie zawarty.

Celem edukacji nigdy nie było zdobycie laurów instytucji, ale bycie postrzeganą jako niebezpieczną dla tego typu ludzi, którzy próbują malować brutalizację skolonizowanych jako rasistowską mistyfikację. Nie trzeba było myśleć o tym, by pewnego dnia być może mieć tyle szczęścia i zostać przeszukanym przez instytucje w nadziei na otrzymanie posady, godnego pozazdroszczenia stypendium i pokoju z widokiem.

Nie chodzi o to, żeby czekać na obiecane zabezpieczenie etatu i z tymi papierami emancypacyjnymi w ręku zacząć mówić prawdę. Nie należy czekać, aż władze uniwersytetu wręczą kwiaty, które okażą się nie do odróżnienia od Bull Connor w chwili, gdy okaże się, że studenci wierzą, że „dekolonizacja nie jest metafora”.

Celem edukacji nie jest jedynie interpretowanie ich świata, ale także jego unicestwianie. Zachwiać jego ludobójczymi podstawami i łatwością, z jaką „niezbędne bombardowanie dywanowe rodzimego sektora” jest połykane przez każdego człowieka. Oznacza to, że ma być to, co kolonizatorzy nazwaliby „niebezpiecznym”.

Doszło do umyślnego niezrozumienia skolonizowanego ucznia, któremu miliarderzy nakazują powrót na zajęcia, zaprzestanie zachowywania się uprzywilejowanego i niesubordynowanego, otwarcie podręczników do języka afrikaans i nauczenie się akceptowania „obie stron” bombardowań.

W Kolumbii ’68, Francji ’68, Rhodes Must Fall i gdzie indziej policja, politycy, dyrektorzy zawsze łączą broń i mówią klasie Sarafiny, żeby nie była niegrzeczna. Nie potrafię powiedzieć, czy to XIX-wieczne narracje etnologów o łagodności tubylców, czy współczesne narracje medialne o właściwej łagodności pokojowego protestu przekonały ich, że to ich zamknie.

Ale ci studenci nie tylko przeczytali wiersz Nikki Giovanni czy Mahmuda Darwisha i „za bardzo się obudzili”, jak twierdzą apologeci apartheidu. Nie tylko natknęliśmy się na Frantza Fanona, Assatę Shakura czy Edwarda Saida i powiedzieliśmy sobie: „Chwileczkę, to może być niesprawiedliwość”.

Jesteśmy z ludzi, których można napaść. Którzy są zmuszeni patrzeć, jak zamieszki na tle rasowym toczą się w naszych rodzinnych dzielnicach w Tulsa, Waszyngtonie lub naszych domach w Lydd lub Huwara, i którym mówi się, że nasze krwawienie nie jest najważniejsze. Że nasze zamachy bombowe należą do przypisów. Że musimy uznać prawo do istnienia Kraju Białego Człowieka. Że chodzi o stałe operacje bezpieczeństwa. Że poluje na terrorystów z Mau Mau. Żebyśmy nie zwracali uwagi na obozy, ofiary i skandujący tłum linczujący. To nie jest czystka etniczna.

Ale od George’a Floyda po Gazę jesteśmy świadkami tego, że skolonizowani nie są ani zastraszeni, ani tchórzliwi, ani w rzeczywistości skolonizowani. Że nie podpisaliśmy żadnego traktatu nakazującego nam łagodne wejście w dobrą noc naszej zagłady. I że nie uznajemy nikogo, kto czyni to w naszym imieniu.

To, czego nie dostaje biała władza, to to, że nie zgadzamy się, nie oddamy terytorium, widzieliśmy wszystkich waszych Dylann Roofs, Lothara von Trothasa i Davida Ben-Guriona – tubylcy, Czarni, nieudokumentowani nigdzie nie pójdą .

Więc się spotykamy. W przewidywalnym szczycie tego momentu kolonizator – skolonizowany – wszędzie. Bez względu na to, jak głośno kolonialne media opłakują krokodyle fakt, że faszyzm odzyskał kontrolę nad „Zachodem” lub że „demokracja” miała trudności na „Globalnym Południu”, my, którzy nie są publikowani, których nie pyta się, jak się czujemy , klasa druga, wygnani, których wymyślony przez nas antyrasizm – co nie jest zaskakujące – zwróciło się przeciwko nam, wciąż tu są. Tutaj, na terenie, na którym oglądano Selmę, by stać się Selmą.

Zawsze tu byliśmy. Przeciwko wszelkim pogromom. Przeciwko wszystkim Nocom Kryształowym, wszystkim Nakbasom, wszelkim bombardowaniom Setif, wszystkim rodzimym więzieniom, wszystkim osaczonym szlakom łez. Żaden suprematysta, żadna purytańska fantazja nigdy się nie zmaterializuje. Przyszłość jest nieprześladowana. Jest antykolonialny. Należy do rezerwatów, kapturów i kwater tubylczych. A każda zardzewiała, odnowiona i poddana recyklingowi ideologia białej supremacji skończy tam, gdzie jej miejsce.

Nie ma ostatecznego rozwiązania problemu kolonialnego. Nawet DEI.

Poglądy wyrażone w tym artykule są poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko redakcyjne Al Jazeery.

Zrodlo