Recenzja „Bad Boys: Ride or Die”: sequel dowodzi, że Will Smith i Martin Lawrence nadal mają benzynę w baku

Kiedy sierżant Danny’ego Glovera, Roger Murtaugh, w filmie „Zabójcza broń” z 1987 roku zaintonował słynną intonację: „Robię się za stary na to gówno”, Glover miał zaledwie 41 lat. Trzy filmy później, w „Zabójczej broni 4”, Glover nadal był przy tym w wieku 52 lat. Teraz mamy czwartą odsłonę serii „Bad Boys”, „Bad Boys: jedź lub giń”, a gwiazdy Will Smith i Martin Lawrence mają odpowiednio 55 i 59 lat. Seria „Bad Boys” w przyszłym roku skończy 30 lat.

Według standardów hitów kinowych ta seria powinna być zrujnowana, a jednak „Ride or Die” pokazuje, że Smith i Lawrence, przy pomocy reżyserów Adila i Bilalla, nie mają zamiaru zwalniać tempa. W epoce, w której widzowie chcą pokazać, o ile są mądrzejsi od oglądanych hitów kinowych, „Bad Boys” nadal z dumą obnosi się ze swoim dziedzictwem z lat 90., bez skrupułów głupi w szczegółach fabuły i brakiem zainteresowania brutalną rzeczywistością. Chociaż serial czerpie wskazówki z serii „Szybcy i wściekli”, jeśli chodzi o powiększanie obsady i skłanianie się ku operze mydlanej, koleżeństwo pomiędzy Smithem i Lawrence’em w połączeniu ze zwariowanymi scenografiami sprawia, że ​​serial „Bad Boys” jest wyjątkową rozkoszą.

Bad Boys dorastają. Detektyw Mike Lowrey (Smith) wychodzi za mąż, a na weselu jego wieloletni przyjaciel i partner, detektyw Marcus Burnett (Lawrence), dostaje zawału serca. Te wczesne wydarzenia pozwalają chłopakom w pewnym sensie zamienić się rolami, gdy odważny Lowrey, obecnie żonaty, zaczyna miewać ataki paniki i wahać się, podczas gdy zwykle ostrożny Burnett czuje, że otrzymał nowe życie i „nie może umrzeć”. Pośród tej zmiany chłopaki dowiadują się, że ich były kapitan i przyjaciel, Conrad Howard (Joe Pantoliano), który zginął w ostatnim filmie, teraz jego dziedzictwo zostaje zszargane oskarżeniami o współpracę z kartelami narkotykowymi. Lowrey i Burnett wiedzą, że Kapitan nigdy nie byłby brudny, i dowiadują się, że został wrobiony, ponieważ wpadł na prawdziwą korupcję w wydziale. Pracując z synem Lowreya / uwięzionym zabójcą Armando (Jacob Scipio), Lowrey i Burnett również zostają wrobieni i muszą uciekać, aby udowodnić swoją niewinność i zdemaskować prawdę.

Trzeba przyznać, że film zaczyna się dość powolnie. Istnieje jakiś niezdarny spisek, który ma nas doprowadzić do Lowreya i Burnetta i odkryć, co naprawdę dzieje się z Howardem i kto może próbować go wrobić. A w związku z trwającą modyfikacją serii „Szybcy i wściekli”, musisz także spędzać czas z większą liczbą postaci drugoplanowych, takich jak Armando, członkowie AMMO Dorn (Alexander Ludwig) i Kelly (Vanessa Hudgens) oraz nowa kapitan Rita Secada (Paola Núñez ). Chociaż jednak w „Bad Boys” może wystąpić większa obsada, sercem pozostaje Smith i Lawrence, którym daleko do stoickiego Doma Toretto. Smith i Lawrence nie mają problemu z zrobieniem z siebie głupca, jeśli wywoła to śmiech, podczas gdy komiczna ulga w filmach „Szybki” ładuje się na postacie takie jak Tej i Roman.

Chociaż współczesne hity kinowe nie wahają się pozwolić starszym aktorom nadal próbować prowadzić franczyzę (zeszłoletniego „Indiana Jones i tarcza przeznaczenia” z udziałem 80-letniego Harrisona Forda; Keanu Reeves nakręcił serial „John Wick” po pięćdziesiątce; Tom Cruise ma sześćdziesiątkę i pracuje nad ósmym filmem „Mission: Impossible”), podejście do filmów „Bad Boys” było zawsze niezwykle młodzieńcze. Jednym z powodów, dla których pierwszy film odniósł taki sukces w 1995 r., był fakt, że reżyser Michael Bay wykorzystał swoje szybkie i bardzo stylizowane podejście z teledysków i reklam telewizyjnych w przebojowym filmie. Zamiast zmieniać ton, Adil i Bilall pozostali wierni temu podejściu, utrzymując agresywną pracę kamery i wysoki kontrast podczas fotografowania Miami. Tak energiczne kręcenie filmów nie powinno mieć związku ze starzejącymi się postaciami, które w przeciwieństwie do Johna Wicka z Reevesa czy Ethana Hunta z Cruise’a nie są świetnie wyszkolonymi agentami, ale zwykłymi facetami. Zwykli faceci się starzeją, a film nie dał Lowreyowi i Burnettowi supermocy.

A jednak sztuczka filmów „Bad Boys” polega na tym, że im głupsze i bardziej nierealistyczne są, tym zabawniejsze są. Fabuła nie ma sensu (motywacja złoczyńców, by przypisać zbrodnię martwemu gliniarzowi, który nie może już na nich polować, nigdy nie została wyjaśniona), a istnieją gigantyczne przeskoki logiczne, takie jak to, jak źli ludzie mogą w pewnym momencie udawać USA Marszałkowie bez nikogo mądrego. Ale seria „Bad Boys” nigdy nie opierała się na ciasnej fabule ani pomysłowych zwrotach akcji. Chodzi o wtrącenie Lowreya i Burnetta w chaotyczną sytuację i zmuszenie ich do dowcipkowania i strzelania. Otóż ​​to. To są filmy. Stanowią dziwaczną mieszankę opery mydlanej, szerokiej komedii i bombastycznej akcji i nie powinny się sprawdzić, ale tak się dzieje.

Można to przypisać wyjątkowej dynamice relacji Smith i Lawrence lub temu, jak Adil i Bilall przejęli inicjatywę od Bay, ale zamiast przesuwać granice, brawura zyskała teraz dziwny urok powrotu do przeszłości. Wzięli kilka elementów z innych serii, ale nadal robi to jak film akcji z kategorią R w epoce festiwali CGI PG-13.

Gdy „Bad Boys: Ride or Die” miał już swój pierwszy akt, martwiłem się, że chłopakom może nie wystarczyć już sił. Jeśli twój gładko mówiący kobieciarz Mike Lowrey uspokaja się, a spięty i niespokojny Marcus Burnett ma atak serca, czy nie jest to potwierdzeniem, że mogą być za starzy na takie gówno? Ale zanim dotarliśmy do kulminacyjnego momentu filmu (niestety nie tak wielkiego jak inwazja na Kubę z „Bad Boys II”, ale wciąż dobrego), pohukiwałem i wrzeszczałem na szaleństwo na ekranie. „Bad Boys: Ride or Die” pokazuje, że w tym serialu nie tylko jest martwe życie, ale dopóki występują w nim Smith i Lawrence z utalentowanymi reżyserami, takimi jak Adil i Bilall, Lowrey i Burnett mogą kręcić się wokół starych ludzi do domu i baw się dobrze.

„Bad Boys: Ride or Die” będzie można oglądać wyłącznie w kinach 7 czerwca.

Zrodlo