Zajęło to pięć miesięcy, dwa mecze i za dużo tenisa, który trwał do późnych godzin nocnych. O 3:06 w niedzielę rano w Paryżu wreszcie pojawiła się wersja Novaka Djokovica, która stała się tak znana przez większą część ostatniej dekady.
Kiedy było już po meczu, Djokovic w pełni docenił publiczność, która przy wyniku 2:2 w czwartym secie zmieniła go w dawnego siebie. Wcześniej 37-latek miał trudności z przebiciem się przez estetyczną stal 22-letniego rozstawionego z numerem 30 Lorenzo Musettiego, przeciwnika, którego określił jako nieprzeniknionego.
Naprawdę, w tym tłumie była jedna szczególnie ważna osoba, która prawdopodobnie potrzebowała więcej uznania niż ktokolwiek inny. To byłaby jego żona, Jelena, nastoletnia ukochana, która zamieniła się w jego towarzyszkę życia i przetrwała nieunikniony chaos i załamania w jego życiu i ich więzi.
W tej chwili jest prawie jedyną osobą w jego najbliższym otoczeniu, która jest z nim od dłuższego czasu, zwłaszcza w ciągu dziewięciu miesięcy, podczas których wyrzucił większość swojego personelu na ostatni etap swojej kariery.
Podczas meczu czwartego seta on i Jelena spojrzeli sobie w oczy. Reszta jego pudełka była w miarę cicha, ale Jelena wstała, klaszcząc w dłonie, dając jasno do zrozumienia, że jej mąż zna się na tenisie i, co ważniejsze, zapał nadal w nim był, jeśli chciał go znaleźć.
Właśnie utrzymał serwis. Potrząsnął nią kilka razy rakietą, a na jego twarz pojawił się uśmiech, jakby chciał jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, był tu po to.
Zrobiła się trochę głośniej, machając rękami nieco mocniej. Uśmiech zmienił się w pełny uśmiech, a on krzyknął do niej w tym języku, którym porozumiewają się tylko długoletni towarzysze.
A potem Jelena roześmiała się głośno, zaciskając palce przed brodą na widok absurdu tego wszystkiego. Dwoje starszych dzieci spędzających późną noc w Mieście Świateł, miejscu, które dawno temu rozsławiło set jazzowy o drugiej w nocy, jakby wiedziała, co będzie dalej.
Rick Stine, wieloletni trener, który trzy dekady temu poprowadził Jima Couriera na pierwsze miejsce, lubi opowiadać o, jak to nazywa, „teorii konwersji” w tenisie. Każdy gracz może odwrócić losy dowolnej gry, a czasem dowolnego meczu, na przestrzeni trzech punktów. Tylko tyle potrzeba, aby zmienić dynamikę o 180 stopni i skierować przeciwnika od komfortu i tempomatu do paniki i zwątpienia.
„Zrób obliczenia” – mówi Stine, która obecnie jest trenerem Tommy’ego Paula. Chodzi o to, aby tablica wyników działała na korzyść Twojego mózgu.
Djokovic dał jasno do zrozumienia Jelenie, że nigdzie się nie wybiera, ale Musetti, utalentowany i płynny Włoch, nie dowie się o tym przez kolejne dwa mecze, kiedy prowadził 40-15, a do trzech brakowało mu jednego punktu gier dzieliło obrońcę tytułu i 24-krotnego zwycięzcę Wielkiego Szlema od Court Philippe-Chatrier.
GŁĘBIEJ
Novak Djokovic się wylicza – czy tym razem naprawdę?
Djokovic rzucił się do ataku, złapał piłkę cztery stopy od linii bazowej, po czym wykonał drop shot i posłał łatwą woleja na otwarty kort. Musetti podarował mu kolejny punkt podwójnym błędem. Potem nastąpiło kilka głębokich pętli na jednoręcznym bekhendie Musettiego. Wkrótce jeden z nich popłynął szeroko. Musetti zyskał chwilową ulgę dzięki mocnemu serwisowi, którego Djokovic nie był w stanie oddać.
To go rozśmieszyło Boris Bosnjakovic, 50-latek z Nowego Sadu w Serbii, który od czasu do czasu pomagał mu w rozpoznaniu przeciwników, ale teraz znajduje się w jego pudełku, przynajmniej na to wydarzenie – pomagając wypełnić pustkę pozostawioną przez Gorana Ivanisevicia w Marsz.
To nie jest nowy trener. To zespołowy wysiłek skurczonej koterii, w której Jelena pełni podwójną rolę żony i psychologa, wyjaśnił później Djokovic. Uderzenie forhendem w dół linii doprowadziło go na krawędź, a następnie zakończył wskrzeszenie sprytnym uderzeniem z podejścia z bekhendu, po którym Musetti biegł, ale mógł tylko odbić obok bramki.
Jego ramiona uniosły się w stronę tłumu, najpierw na jednej, potem na drugiej trybunie. Usiadł na ławce i przez chwilę pozwolił płucom wznieść się, by zaczerpnąć trochę tlenu. Przynajmniej w tej chwili znów się odnalazł.
Nadeszła pora na zbieg w dół. Musetti wygrał jeszcze tylko jeden mecz.
Sugerowanie, że nadszedł czas nie tylko na ten turniej, ale także na rok bez trofeów, może wydawać się trudne, ale mniej więcej tak Djokovic sądzi o wynikach. W Australian Open doszło do półfinału Jannika Sinnera; dziwaczna porażka z zielonym i niedoświadczonym Włochem Lucą Nardim, wówczas światowym mistrzem 123. zawodnik w marcu w Indian Wells.
Casper Ruud z Norwegii odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w karierze nad Djokoviciem w Monte Carlo, a następnie przegrał z Alejandro Tabilo z Chile i Tomasem Machacem z Czech w Rzymie, a następnie w Genewie. To wszystko są straty, jakie mogą spotkać czołowego gracza, które zdarzały się przez całą erę Open i będą nadal spadać, gdy narodzą się nowe gwiazdy. Jednak Djokovic nabrał takiego poczucia nieuchronności, wzmocnionego rywalizacją z Rogerem Federerem i Rafaelem Nadalem, których pętla sprzężenia zwrotnego unosiła ich coraz wyżej nad resztę stawki, że kiedy mu się to zdarza, są zdezorientowani.
Po tych wszystkich dziwnych wynikach zdarzały się dziwne chwile rezygnacji i braku zainteresowania ze strony gracza, który jest dumny ze swojej pasji i walki, z chęci udania się w mroczne miejsca i znoszenia intensywnego dyskomfortu, aby dostać się tam, gdzie chce.
Był tam i wychodził, przewyższając tytuły Federera i Nadala, ustanawiając się prawdopodobnie największym mistrzem swojej epoki.
Ale to pozostawia go z pytaniem: dokąd musi się udać dalej? Co jest skłonny zrobić, aby się tam dostać? Odpowiedzi nie znalazł w tym roku, aż do niedzielnej godziny wiedźmy na glinie.
Kiedy wszystko się skończyło, powiedział tłumowi, że już dawno minęła pora snu wszystkich, zwłaszcza dzieci, które wciąż siedziały na dziedzińcu. Powiedział jednak, że jeszcze przez jakiś czas będzie na nogach. Musiał wziąć prysznic, zjeść i wykonać zwykłe czynności po meczu. Jednak nie to stanowiło prawdziwy problem – nie z powodu adrenaliny krążącej w jego ciele.
Prawdziwym problemem było to, że jedyne, co chciał robić, to imprezować.
(Zdjęcie górne: Mateo Villalba / Getty Images)