Dortmund grał w finale Ligi Mistrzów jak faworyt, ale przegrał w niestety przewidywalnych okolicznościach

Sugerowanie, że Real Madryt nie wygrał finału Pucharu Europy, jest nieco uproszczone, ale nie całkowicie nieuzasadnione. Borussia Dortmund przegrała.

Klub, który w zeszłym sezonie stracił tytuł Bundesligi, potykając się o remis 2:2 w ostatnim dniu meczu ze środkową drużyną z Moguncji, nie mając o co grać, został zniweczony przez głupie błędy na Wembley, które zniweczyły doskonałą pracę, którą wykonali przez cały sezon. pierwsza godzina.

Nawet najbardziej zagorzały kibic Madrytu z pewnością przyznałby, że podopieczni Edina Terzicia mieli przewagę przez większą część spotkania, szczególnie w pierwszej połowie. W zaskakująco otwartym meczu, w którym obie strony skupiały się na rozegraniu własnej partii, a nie na zatrzymywaniu przeciwnika, Dortmund przejął kontrolę. To drużyna, która w swojej krajowej lidze zajęła dopiero piąte miejsce, a zwykłe podejście skromnych drużyn, które znalazły się w takiej sytuacji – Liverpoolu (2005), Chelsea (2012) – polega na grze jako słabszy. Dortmund grał jak faworyt.

Terzic zamiast swojego zwykłego 4-2-3-1 użył 4-3-3, co zadziałało skutecznie. Bez piłki Marcel Sabitzer podniósł się i przycisnął Toniego Kroosa skuteczniej, niż zrobił to Bayern Monachium w półfinale, uniemożliwiając mu zagranie piłką do przodu, w stronę napastników. To pozbawiło napastników Realu możliwości serwisowych, a Madryt nie oferował nic więcej.

Emre Can dobrze chronił obronę i obserwował wślizgi Jude Bellinghama do środka z lewego skrzydła Realu. Prawy obrońca Dortmundu, Julian Ryerson, grał agresywnie przeciwko Viniciusowi Juniorowi i chociaż szybkość i sztuczki Brazylijczyka dwukrotnie go wykończyły, znakomity Mats Hummels wielokrotnie krył się za nim i wykonał dwa znakomite wślizgi.

Przy posiadaniu piłki Dortmund stworzył poważne okazje. System oznaczał, że grali niezłe kombinacje pomiędzy skrzydłowym a numerem 8 na obu skrzydłach, przy czym Sabitzer dryfował w prawo i zmieniał się z Jadonem Sancho, a Julian Brandt poruszał się w lewo i na zmianę z Karimem Adeyemim przyciągał prawego obrońcę Realu, Daniego. Carvajal wbiegł na boisko, a następnie wbiegł z tyłu.

Głównym podejściem Dortmundu było bez wątpienia sprintowanie z tyłu – tak jakby cały tydzień pracowali nad tą prostą koncepcją. W pierwszej połowie stworzyli kilka dobrych momentów dzięki tego rodzaju grze z podejścia, co było najbardziej oczywiste, gdy Adeyemi wbiegł z tyłu, minął Thibauta Courtois, ale posłał go zbyt szeroko i nie mógł dobić. Następnie Niclas Fullkrug wbiegł od tyłu i uderzył w dalszy słupek. Madryt jak zawsze nie napierał z wielką energią i stwierdził, że jego linia obronna została przełamana podaniem Dortmundu z głębi pola.

Inni menedżerowie dokonaliby radykalnych zmian w przerwie. Carlo Ancelotti oczywiście podszedł do sytuacji bardzo spokojnie. W drugiej połowie nie było żadnych zmian ani większych zmian w składzie, chociaż jego asystent i syn, Davide, zachęcali Rodrygo do pozostania szerszą na prawej stronie po tym, jak spędził pierwszą połowę na próbach dołączenia do Viniciusa Jr na lewej stronie . Madryt wrósł w grę, choć nigdy nie grał wspaniale.

Dortmund stracił dwa gole w niestety przewidywalnych okolicznościach. Przed tym meczem pięć z ich poprzednich dziewięciu ustępstw miało miejsce po stałych fragmentach gry – czasami przyznano je, gdy skutecznie wybili pierwszą piłkę, a następnie stracili gola w drugiej fazie. Pierwszą rzeczą, której należy unikać, jest oddawanie tanich rzutów rożnych. Udało im się to jednak tutaj, w 73. minucie.


Carvajal wspina się najwyżej po tym, jak Dortmund stracił stały fragment gry, którego można było uniknąć (Dan Mullan/Getty Images)

Oni też otrzymali ostrzeżenie. Cofnij się 25 minut wcześniej, a mierzący 173 cm prawy obrońca Carvajal prześliznął się przez najbliższy słupek i głową Kroos wybił piłkę nad poprzeczką.

Dortmund nie odrobił jednak lekcji. Kroos wykonał ten sam typ rzutu rożnego, Carvajal wykonał ten sam typ dobiegu i tym razem posłał piłkę do bramki.

Terzic wiedział, że musi dokonać zmian. Być może dokonał zbyt drastycznych zmian. Po przedstawieniu Marco Reusa na jego ostatni występ w Dortmundzie, następnie sprowadził Sebastiena Hallera i Donyella Malena, dwóch kolejnych napastników, i opróżnił środek pola. Musiał zaryzykować, ale struktura Dortmundu wyleciała w powietrze.

A potem na drugim miejscu pojawił się zabójca – znowu ze znanej porażki. Po porażce 2:1 z Atletico Madryt w pierwszym meczu ćwierćfinałowym lewy obrońca Ian Maatsen wdarł się do środka i podał niedobitym prosto do pomocnika Atleti Rodrigo De Paula, który gładko finiszował. Tego typu błędy, nie tylko Maatsena, są w tym sezonie niepokojąco częste w Dortmundzie. W tym przypadku Maatsen podał przez swoją obronę na ślepo prosto do Bellinghama, który podał piłkę do Viniciusa Jr. na 2:0 i mecz zakończył się zwycięstwem.

Instynktowną reakcją na wynik jest to, że to klasyczny Real Madryt – gra słabo i, jak zawsze, wygrywa finał Ligi Mistrzów. W swoich zwycięstwach w finale Pucharu Europy w tym stuleciu prawdopodobnie częściej grali źle, niż dobrze. Czasami wydaje się, że przeciwnik nie mógł zrobić wiele więcej i przeszkodziło mu w tym kilka nadludzkich występów – na przykład porażka Liverpoolu z Realem dwa lata temu była w dużej mierze zasługą błyskotliwości Courtois.

W tym roku Dortmund, który był prawdopodobnie ósmym faworytem rozgrywek, a pozostało osiem drużyn, zasługuje na wielkie uznanie za walkę do tego etapu i doskonały występ tego wieczoru. Ale byli też swoimi najgorszymi wrogami. Zmarnowali świetne okazje. Dwukrotnie pozwolili jednemu z najmniejszych zawodników na boisku skierować głowę w zakręty. Podali piłkę prosto do groźnego zawodnika Realu.

Kibice Borussii przyzwyczaili się już do tego, że piłkarze w żółto-czarnych strojach zawodzą. Jednak ta porażka będzie szczególnie boleć.

głębiej

(Zdjęcie na górze: Alex Pantling/Getty Images)

Zrodlo