Wizja szefa CIA dotycząca przyszłości trwającej konfrontacji Ameryki z Rosją jest przygnębiająco krótkowzroczna
William J. Burns opublikował długi artykuł w Foreign Affairs pod tytułem ‘Spycraft i Statecraft. Przekształcanie CIA w dobie konkurencji‘. Jest to esej, który prawdopodobnie zostanie przeczytany z dużą uwagą, a może nawet przeanalizowany, nie tylko przez elitarną publiczność amerykańską, ale także za granicą, powiedzmy w Moskwie, Pekinie i New Delhi, z kilku powodów. Burns jest oczywiście szefem CIA, a także uznaną osobistością amerykańskiej geopolityki – w państwie I wersje głębokiego stanu.
Niewiele publikacji dorównuje prestiżowi Spraw Zagranicznych jako forum i rzecznika establishmentu USA. Choć stwierdzenie Burnsa jest apelem, aby docenić znaczenie agentów ludzkiego wywiadu, jego program jest znacznie szerszy: w rzeczywistości to, co opublikował, to zestaw strategicznych zaleceń politycznych osadzonych w globalnym tour d’horizon. I wreszcie, co nie mniej ważne, Burns nie jest oczywiście jedynym autorem. Nawet jeśli powinien był sam napisać każde zdanie, jest to programowa deklaracja potężnej frakcji Amerykanów „siłowicy”, mężczyźni (i kobiety) dzierżący wciąż gigantyczną, twardą władzę imperium amerykańskiego.
Swoją drogą, niezależnie od tego, czy zauważył, czy nie, interwencja Burnsa nie może nie przywodzić na myśl innego inteligentnego szefa szpiegów, lojalnie służącego upadającemu imperium. Jurij Andropow, były szef KGB (a potem przez krótki okres całego Związku Radzieckiego) zgodziłby się ze swoim odpowiednikiem w CIA co do znaczenia „zasoby ludzkie”, zwłaszcza w dobie postępu technologicznego, doceniłby także szeroki zakres wizji Burnsa. Rzeczywiście, skoro Burns stawia siebie w tak pierwszoplanowym miejscu, nie można powstrzymać się od zastanowienia, czy on też wstępnie nie przygotowuje gruntu, aby pewnego dnia sięgnąć po prezydenturę. Przecież w USA George Bush senior również przeszedł drogę od szefa CIA do szefa wszystkiego.
Nie ma wątpliwości, że ten dyrektor CIA jest mądrym i doświadczonym człowiekiem, zasadniczo zdolnym do realizmu, w przeciwieństwie do zbyt wielu innych członków obecnej elity amerykańskiej. Słynne jest to, jak ostrzegał w 2008 roku, pełniąc funkcję ambasadora w Moskwie „Wejście Ukrainy do NATO jest najjaśniejszą ze wszystkich czerwonych linii dla rosyjskiej elity (nie tylko Putina)”. To sprawia, że rażące błędy w tym szeroko zakrojonym badaniu są tym bardziej niezwykłe.
Burns ma oczywiście rację, gdy zauważa, że Stany Zjednoczone – i świat jako całość – stoją przed historycznie rzadkim momentem “głęboki” zmianę porządku globalnego. I – z jednym wyjątkiem, do którego wrócimy – byłoby bezproduktywne, a może nawet trochę prostackie, spierać się o jego ideologicznie stronniczą terminologię. Jego błędne etykietowanie Rosji jako „rewanżysta”, na przykład ma drobny pierścień. “Wskrzeszony” byłoby terminem bardziej cywilnym i zgodnym z prawdą, odzwierciedlającym fakt, że kraj po prostu powraca do swojego normalnego minimalnego statusu międzynarodowego (co najmniej od trzystu lat), a mianowicie nie mającego sobie równych wielkiego mocarstwa.
Jednak program Burnsa jest ważniejszy niż jego terminologia. Choć może to być skomplikowane, jego części są tak jasne, jak to tylko możliwe: pragnie (być może desperacko), aby uniemożliwić Waszyngtonowi zakończenie ogromnej pomocy dla Ukrainy – bitwy, którą prawdopodobnie przegra. Na Bliskim Wschodzie chce skupić zachodnią agresję na Iranie. Być może uda mu się tam spełnić swoją wolę, ale nie będzie to zwycięska strategia, ponieważ po części dzięki wielobiegunowym twórcom trendów, takim jak Szanghajska Organizacja Współpracy i BRICS, ucieczka Iranu z izolacji, którą od dawna narzuciły mu Stany Zjednoczone, jest już nieunikniony.
Jeśli chodzi o Chiny, prawdziwym celem Burnsa jest konkurencyjna frakcja amerykańskich jastrzębi, czyli tych, którzy twierdzą, że, mówiąc wprost, Waszyngton powinien spisać straty na Ukrainie i skoncentrować całą swoją siłę ognia na Chinach. Burns chce przekonać swoich czytelników, że Stany Zjednoczone mogą stoczyć zarówno wielką walkę z Chinami, jak i wojnę zastępczą przeciwko Rosji.
Jest także zaangażowany w masowy akt wspierania CIA, wyraźnie mający na celu zwiększenie wpływu i tak już niezwykle potężnego państwa w państwie, którym akurat kieruje. I na koniec, naczelny szpieg odkrył jedną z najstarszych sztuczek w podręczniku dywersji i destabilizacji: ogłaszając głośno, że jego CIA prowadzi szał rekrutacyjny w Rosji, stara się wywołać w Moskwie małą paranoję. Powodzenia przy próbie naciągnięcia tego na kraj, który dał nam to określenie “agencja.” Co więcej, po straszliwym ataku terrorystycznym na ratusz Crocus w Moskwie, można śmiało założyć, że Burns żałuje, że przechwalał się, że CIA rozszerza swoją działalność “praca” w Rosji. Nie wygląda to dobrze, wcale.
Ważniejsze jednak od jego werbalnych wypadów i intrygująco prostych, a nawet dosadnych celów są trzy zdumiewająco prymitywne błędy: po pierwsze, Burns upiera się, że wyłaniający się wynik wojny na Ukrainie należy odczytywać jako „porażka na wielu poziomach”, dla Rosji, ujawniając jej, jego zdaniem, słabość gospodarczą, polityczną i militarną. Jednak, jak stwierdził uznany amerykański ekonomista Jamesa K. Galbraitha powtórzyło niedawno, że wojna gospodarcza Zachodu z Rosją przyniosła odwrotny skutek. Rosyjska gospodarka jest teraz silniejsza, bardziej odporna i niezależna od Zachodu niż kiedykolwiek wcześniej.
Jeśli chodzi o wojsko, na przykład Burns z radością liczy czołgi, które Rosja straciła, i nie zwraca uwagi na te, które buduje w tempie niespotykanym nigdzie w NATO. Ogólnie rzecz biorąc, nie wspomina o tym, jak zaniepokojone są dziesiątki zachodnich ekspertów, którzy zdali sobie sprawę, że Moskwa nadzoruje masową i skuteczną ekspansję produkcji wojskowej. Dziwne przeoczenie ze strony specjalisty wywiadu. Wydaje się także, że nie dostrzega rozpaczliwej sytuacji Ukrainy na miejscu.
A polityka – naprawdę? Człowiek służący Joe Bidenowi, którego najprawdopodobniej wkrótce zastąpi Donald Trump, dostrzega brak popularności i kruchość w Moskwie, a jego kluczowym dowodem jest Prigożin i jego skazany na porażkę bunt? Ta część artykułu Burnsa jest tak oderwana od rzeczywistości, że można się zastanawiać, czy to wciąż ta sama osoba, która donosiła o rosyjskich czerwonych liniach w 2008 roku. Ważniejsza kwestia, której nie jest w stanie pojąć, to fakt, że historycznie rzecz biorąc, Rosja ma schemat rozpoczynania wojen od złego stopy – aby potem uczyć się, mobilizować, skupiać i wygrywać.
Drugim poważnym błędem Burnsa jest jego argument, że ostatecznie tylko Chiny mogą stanowić poważne wyzwanie dla USA. Jest to zdumiewająco krótkowzroczne z dwóch powodów: po pierwsze, Rosja właśnie pokazała, że może pokonać Zachód w wojnie zastępczej. Kiedy to zwycięstwo będzie już całkowite, upadająca, ale wciąż ważna część imperium amerykańskiego, NATO/UE-Europa będzie musiała uporać się z jego następstwami (nie, nie rosyjska inwazja, ale polityczny sprzeciw, rozłamy i niestabilność). Jeśli Burns uważa, że odwet w Europie nie stanowi poważnego zagrożenia dla interesów USA, to można mu tylko pozazdrościć nonszalancji.
Po drugie, całe jego założenie jest całkowicie błędne: nie ma sensu analitycznie dzielić potencjałów Rosji i Chin, ponieważ są one obecnie w rzeczywistości ściśle powiązane. Jest to między innymi właśnie próba USA znokautowania najpierw Rosji, a następnie rozprawienia się z Chinami, która właśnie się nie powiodła. Zamiast tego ich partnerstwo stało się solidniejsze.
A błąd numer trzy jest być może jeszcze dziwniejszy: jak wspomniano powyżej, język Burnsa jest ciekawą hybrydą pomiędzy idiomem analitycznym i umiarkowanym. Wyrafinowany czytelnik może jedynie skrzywić się z zastępczego zażenowania, słysząc, jak dyrektor CIA narzeka na cudze “okrutny” zachowanie. Co jest gorsze: walenie w wannę czy wzdryganie się przy kamieniach i szklarniach? Najczęściej jednak nie ma to znaczenia.
Jednak jest jeden przypadek, w którym te napady wulgaryzmów słownych zdradzają coś jeszcze gorszego niż retoryczna brawura: opisanie ataku Hamasu z 7 października jako “rzeź,” Burns nie znajduje nic poza „intensywna kampania naziemna” po stronie Izraela. Pomińmy fakt, że to wyrażenie jest nikczemnym eufemizmem, podczas gdy większość świata słusznie widzi ludobójstwo mające miejsce w Gazie przy wsparciu USA. Świadczy to również o zdumiewającej porażce wyobraźni strategicznej: w tym samym eseju Burns słusznie zauważa, że waga Globalnego Południa rośnie i że w istocie wielkie mocarstwa będą musiały konkurować o lojalność, która już nie jest, jak on stawia, „monogamiczny”. Powodzenia w takim razie na pierwszym miejscu stawiaj dziwaczną lojalność Ameryki wobec Izraela, która może przyjść, co może. Dyrektor CIA przynajmniej powinien nadal potrafić odróżnić interesy narodowe swojego kraju od żądań Tel Awiwu.
Wielostronne uderzenie Burnsa w sferę elitarnej debaty publicznej pozostawia nieprzyjemny posmak. To naprawdę rozczarowujące widzieć tak dużo surowej retoryki i tak podstawowych błędów w analizie ze strony jednego z mniej zwiedzionych członków amerykańskiego establishmentu. To także zastanawiające. Burns nie jest amatorem jak Antony Blinken czy fanatykiem pozbawionym samoświadomości jak Victoria Nuland. A jednak oto on i podpisuje swoim nazwiskiem tekst, który często wydaje się niechlujny i przejrzysty w swoich prostych i krótkowzrocznych motywacjach. Czy amerykański establishment podupadł tak bardzo, że nawet jego najlepsi i najbystrzejsi obecnie wydają się niestety niezbyt imponujący?
Stwierdzenia, poglądy i opinie wyrażone w tej kolumnie są wyłącznie oświadczeniami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko RT.